Jaką wartość ma turniej o klubowe mistrzostwo świata? Trofeum jest bez wątpienia prestiżowe, ale rozgrywanie zawodów w trakcie sezonu ligowego i z udziałem mocno egzotycznych drużyn obniża rangę wydarzenia. Real Madryt po ligowej porażce z Mallorcą mógł jednak sprawić radość swoim fanom, po raz piąty wygrywając klubowe mistrzostwo świata (ósmy wliczając Puchar Interkontynentalny). Z kolei Al-Hilal marzyło o sprawieniu historycznej niespodzianki i pokonaniu jednej z największych drużyn w dziejach futbolu. Po zwycięstwie przeciwko Flamengo wiara w arabskim klubie była ogromna.
Mecz lepiej rozpoczęła drużyna z Hiszpanii
Już w 13 minucie prowadzenie Królewskim dał Vinicius Junior, który wykorzystał podanie Karima Benzemy i chaotyczną postawę obrony Al-Hilal. 5 minut później wynik podwyższył Fede Valverde, któremu pomogły błędu bramkarza rywali. Co zaskakujące, jeszcze w pierwszej połowie gola kontaktowego strzelił Moussa Marega. Tym razem to defensywa Realu dała się zaskoczyć szybką kontrą.
Po zmianie stron Królewscy zdecydowali się rozwiać wątpliwości kto jest lepszą drużyną. Na listę strzelców swoje nazwisko dorzucił Karim Benzema, drugiego gola strzelił Valverde, a kolejne trafienie zaliczył także Vinicius. Al-Hilal także mieli swoje momenty w postaci dwóch bramek Luciano Vietto. Obserwując mecz, można było odnieść wrażenie, że ogląda się przedsezonowy sparing, w którym piłkarze dobrze się bawią, kreując akcje ofensywne, a grą obronną nikt się nie przejmuje. Gdybyśmy mieli oceniać uczciwie postawę obrońców — no cóż. Była naganna. Trudno jednak o wielką krytykę, skoro atmosfera wobec starcia o tytuł najlepszej klubowej drużyny świata nie generowała większych emocji, a różnica poziomów była oczywista.
Kibice mieli okazję zobaczyć 8 goli, Real Madryt poszerza klubową gablotę o kolejne trofeum, Al-Hilal będą mogli cieszyć się z trzech goli przeciwko renomowanemu rywalowi. Czy ktoś za rok będzie pamiętał o tym meczu? Prawdopodobnie nie.