Raków Częstochowa jest już o dwa kroki od fazy ligowej Ligi Konferencji UEFA. Wicemistrzowie Polski, po pewnych turbulencjach i w cieniu skandalu, wyeliminowali Maccabi Hajfa i awansowali do ostatniej, IV rundy eliminacji. Medaliki nieźle sobie radzą w Europie, lecz nie przekłada się to na ligową formę. Po 5 kolejkach PKO BP Ekstraklasy zajmowali 10. miejsce, przegrywając m.in. z Wisłą Płock czy Radomiakiem Radom. Podobnie ten sezon na krajowym podwórku rozpoczęli dzisiejsi rywale Rakowa – Arda Kyrdżali. Zespół ten znajdował się na 8. pozycji w tabeli ligi bułgarskiej, liczącej 16 ekip. Na drodze do IV rundy kwalifikacyjnej nie obyło się bez problemów. Najpierw potrzebne im były rzuty karne, by wyeliminować HJK Helsinki. Następnie rozprawili się z Žalgirisem Kowno, który w obu meczach grał osłabiony.
Pieńko wpienił najpierw kibiców Rakowa, a potem Bułgarów
Początek tego spotkania był dość spokojny i zachowawczy po obu stronach. Niemniej jednak Arda wyszła na przeciwnika bez kompleksów. Bułgarzy próbowali grać w piłkę, a jeśli nie byli w jej posiadaniu – nie bali się wysokiego pressingu. W pierwszych minutach tego meczu najwięcej działo się w środku boiska. Pierwsza uderzyła Arda, lecz komentarz do tego strzału jest daremny. Raków początkowo miał problemy z dochodzeniem do akcji bramkowych, lecz po 10 minutach wreszcie złapali wiatru w żagle. W 11. minucie Marko Bulat posłał świetne podanie na dobieg, do Tomasza Pieńki. Nowy nabytek Rakowa miał przed sobą jedynie bramkarza, ale przekombinował i ostatecznie nic z tego nie wyszło. A szkoda, bo okazja była doskonała. Niemniej jednak od tego momentu to częstochowianie naciskali, a Arda musiała się rozpaczliwie bronić.
O tej rozpaczliwości niech świadczy fakt, że arbiter musiał upominać bramkarza ekipy z Bałkanów, by ten nie grał na czas już w 16. minucie. Inicjatywa była po stronie wicemistrzów Polski i to oni dyktowali warunki gry. Przez pewien czas. Bo po kilku minutach podopieczni Marka Papszuna trochę jakby spuścili z tonu i nie atakowali aż tak intensywnie. Można było odnieść wrażenie, że pozwalają rywalowi na trochę zbyt wiele. Na szczęście tak było do 28. minuty, bo wtedy przyszło przełamanie. Obrońca Ardy albo się zamyślił, albo się zagapił, albo jeszcze coś innego. W każdym razie w banalny sposób stracił piłkę, którą uzyskał Pieńko. Wychowanek Zagłębia Lubin podbiegł kawałek i tym razem już akcji nie zmarnował.
O to właśnie chodzi ‼️
— TVP SPORT (@sport_tvppl) August 21, 2025
Po pierwszej połowie Raków prowadzi 1:0 ⚽️
🔴 📲 OGLĄDAJ ▶️ https://t.co/zYldinImEm pic.twitter.com/DUazjwBzHA
Męczarnie…
Nie minęło nawet 5 minut, a Pieńko już mógł ustrzelić dublet. W 31. minucie Pieńko ponownie znalazł się w dobrym miejscu, o dobrym czasie. Ale wykończenie? No nie da się ograć bramkarza, strzelając prosto w niego. Niemniej jednak gol 21-latka był dla Bułgarów jak szpilka wbita w napompowany balonik. Arda wyglądała na boisku coraz gorzej i popełniała więcej błędów. Nie rwała się do pressingu czy walki już aż tak bardzo, jak to miało miejsce na początku meczu. Medaliki miały wynik pod pełną kontrolą. Pozostało jedynie zwiększyć zaliczkę, dla własnego komfortu psychicznego przed meczem w Bułgarii. Do przerwy utrzymało się jednobramkowe prowadzenie, ale Raków mógł spokojnie strzelić jeszcze więcej.
I kolejną okazję ekipa spod Jasnej Góry miała w 50. minucie. Ponownie w dobrej sytuacji znalazł się Pieńko, lecz trafił w słupek. Na dobitkę czekał Lamine Diaby-Fadiga, który bez trudu trafił do pustej bramki. Jedynka utrzymała się na tablicy świetlnej przy Rakowie – spalony. Raków miał niemałe problemy ze zmianą wyniku. Mało tego, Arda sama była w stanie postraszyć. W 59. minucie na szczęście skończyło się tylko na strachu. Serkan Jusein uderzył zza szesnastki, ale minimalnie się pomylił. Bułgarzy wyglądali na boisku coraz lepiej. To tylko źle świadczy o grze Rakowa, który nie pokazywał pełni swojej możliwości. W 66. minucie Laczezar Kotew miał tyle miejsca, ile zachłanny plażowicz nad Bałtykiem rezerwuje sobie parawanem o 5 rano, czyli bardzo dużo. Raków miał mnóstwo szczęścia, bo Bułgar trafił w słupek.
Raków się ożywił, ale prowadzenia nie zwiększył
Zostało jedynie 20 minut do końca, a Raków nie wyglądał źle. Wyglądał wprost tragicznie. Przyjezdni z Bałkanów nabrali pewności siebie i coraz śmielej grali przy Limanowskiego. Czwarty zespół ligi bułgarskiej był w stanie zepchnąć wicemistrza Polski na własną połowę. Tak, dobrze przeczytaliście – czwarty zespół ligi bułgarskiej sprawiał ogromne problemy Rakowowi. Podopieczni Marka Papszuna jakby w ogóle nie reagowali na to, co dzieje się na boisku. To uległo zmianie w 77. minucie, kiedy to Raków wreszcie miał dobrą okazję. Erick Otieno posłał długą, ale dokładną piłkę w pole karne. Czekał tam Ivi López, który miał doskonałą okazję na podwojenie prowadzenia, ale… lepiej spuścić kurtynę milczenia. Wejście Iviego ożywiło częstochowian i wreszcie nabrali wigoru.
Medaliki jeszcze poderwały się do walki w końcówce, lecz wyniku nie zdołali zmienić. Nawet te lepsze momenty nie zatarły skutecznie złego wrażenia, jakie zostawił po sobie Raków. Gra częstochowian była bardzo szarpana – raz oni całkowicie dominowali, by kilka minut później pozwolić rywalom pograć piłką. Słabszy moment Rakowa pozwolił Bułgarom nabrać wiary w siebie i byli w stanie napędzić nam strachu. Podopieczni Marka Papszuna wykonali swoje zadanie, ale nic ponadto. Powinni byli wygrać znacznie wyżej, zwłaszcza z tak słabym piłkarsko rywalem, jak Arda. Szkoda.