Raków nie przebił sufitu. Liga Mistrzów (jeszcze?) nie dla nich

Raków Częstochowa nie przebrnął przez ostatnią rundę eliminacji Ligi Mistrzów i na jesień zagra w Lidze Europy. Choć teraz możemy odczuwać niedosyt to w lipcu pewnie każdy wziąłby taki scenariusz w ciemno. Ostatnie minuty na Parken upłynęły pod znakiem optymistycznie atakującego Rakowa i desperacko broniących się rywali, ale przez większość spotkania Kopenhaga dyktowała warunki gry dając częstochowianom do zrozumienia ile dzieli ich od elity.

REKLAMA

Duński Raków

Przez cały ten dwumecz można było odnieść wrażenie jakby Raków spotkał się ze swoim duńskim odpowiednikiem. Tyle że bogatszym, a co za tym idzie – posiadającym lepszych piłkarzy. Szybko i przypadkowo strzelona bramka w Sosnowcu ustawiła mistrza Danii na cały ten dwumecz. Kopenhaga intencjonalnie oddała futbolówkę Rakowowi i przyjęła twarz zespołu bardzo pragmatycznego. Zrobiła Medalikom to samo, co oni robili dotychczasowym rywalom w Europie (może poza Florą Tallin, która była na tyle słaba, że nie trzeba było tego robić). Wprawdzie nie cofali się aż tak głęboko jak zespół Dawida Szwargi, ale zamysł był ten sam – ustawić zwarte zasieki obronne i nie dać rywalom się przez nie przecisnąć.

Nie będziemy udawać – nie oglądamy meczów Kopenhagi, ale z suchych wyników wynika, że to raczej nie jest ich gra. Możemy więc postawić tezę, że oddali Rakowowi piłkę nie dlatego, że zawsze robią to mając korzystny wynik, a z tego powodu, iż mieli świadomość charakterystyki zespołu Dawida Szwargi, w którym atak pozycyjny nie należy do mocnych stron.

Bez argumentów

Raków na Parken miał spore problemy ze znalezieniem sposobu na przedostanie się w okolice pola karnego Duńczyków. Piłka krążyła między obrońcami, od czasu do czasu próbowano dalekiego podania na szeroko ustawionego skrzydłowego, ale gdy można było pomyśleć „może teraz się uda” nadzieje gasły. Na pierwszy strzał musieliśmy czekać do 20. minuty. W pierwszej połowie piłkarze Dawida Szwargi próbowali tylko 2-krotnie ani razu nie zatrudniając Kamila Grabary. Kopenhaga zamknęła środek, zmusiła do gry po obwodzie i Raków robił dokładnie to, co chcieli. W drugiej połowie Fabian Piasecki raz doszedł do groźnego uderzenia głową w polu karnym, ale do momentu gola Łukasza Zwolińskiego, po którym nastawienie mentalne obu zespołów wywróciło przebieg meczu do góry nogami wyglądało to podobnie.

źródło: Polsat Sport/Twitter

W tym miejscu musimy odnotować też lekkie zdziwienie decyzją Dawida Szwargi o tak późnym wprowadzeniu Łukasza Zwolińskiego (wszedł w 84. minucie). Rozumiemy, że trener wyżej ceni Fabiana Piaseckiego z uwagi na (prawdopodobnie) wywiązywanie się z obowiązków defensywnych i pracę na rzecz zespołu, jednak w momencie, gdy Raków potrzebował gola i grał częściej na połowie rywala niż zwykle w meczach pucharowych to instynkt snajpera Zwolińskiego, którego piłka bardzo często „szuka” w polu karnym mógł się przydać. Tak jak przydał się przy golu na 1:1.

Raków nie przebił sufitu

4. runda eliminacji Ligi Mistrzów obecnie wydaje się dla Rakowa sufitem. Dwumecz z Kopenhagą pokazał ile Rakowowi brakuje do Ligi Mistrzów i… brakuje niewiele. Naprawdę niewiele. W obu meczach częstochowianie nie dopuścili rywali do wielu sytuacji, a oba stracone gole były do uniknięcia. – Raków takich goli nie traci często – mówił Dawid Szwarga, cytowany przez „Przegląd Sportowy Onet”. Czasem przebiegiem meczu rządzi jednak czynnik szczęścia i trzeba być na to gotowym, aby odrabiać straty. Częstochowianie nie potrafili jednak odwrócić losów dwumeczu. – Finalnie trzeba to do tego sprowadzić, skoro docierasz pod bramkę rywala, to musisz zrobić przewagę. Dryblingiem albo indywidualnym zagraniem – zaznaczał trener Rakowa w wywiadzie dla TVP Sport na gorąco po końcowym gwizdku.

Nie sposób się nie zgodzić z Dawidem Szwargą, że zabrakło stworzenia przewagi indywidualnej. Z przodu nie było zawodnika, który wziąłby grę na siebie. W poprzednich rundach ofensywę często ciągnął Marcin Cebula, ale w dwumeczu z Kopenhagą przepadł. Mniej efektywny niż zwykle był też Fran Tudor. Nie ma co jednak wytykać palcami poszczególnych zawodników i ich krytykować. Raków grał po prostu z zespołem z wyższej półki i indywidualności były po stronie Kopenhagi. Teraz można jedynie gdybać, czy ze zdrowymi Ivim Lopezem, Johnem Yeboahem (on był gotowy tylko na wejście z ławki) i Jeanem Carlosem Silvą siła rażenia Medalików byłaby większa.

Co trzeba poprawić?

Rywalizacja z Kopenhagą dała też odpowiedź Rakowowi co jeszcze trzeba poprawić, aby w przyszłości przystąpić mocniejszym do rywalizacji o awans do Ligi Mistrzów. Zespół miał za mało jakości w atakach pozycyjnych, działaniach z piłką i brakowało inwencji twórczej z przodu. – Umówmy się, można grać w piłkę i można grać w piłkę, i stwarzać sytuacje. Raków był częściej przy piłce w pierwszej połowie, ale nie stworzył nawet jednej sytuacji. Wiadomo, bramka nam pomogła, nie będę mówił, że taki był plan. Zmieniliśmy ustawienie taktyczne. Trochę lepiej to wyglądało. Wydaje mi się, że Raków fajnie tę piłkę utrzymuje, ale brakuje mu trochę jakości w polu karnym – analizował, naszym zdaniem celnie, bramkarz Kopenhagi, Kamil Grabara dla TVP Sport.

Eliminacje Rakowa Częstochowa pokazały, że na bazie świetnie zorganizowanej defensywy można zajść bardzo daleko, ale pewnego poziomu się nie przeskoczy. Aby zrobić kolejny krok w przód zespół Dawida Szwargi potrzebuje więcej argumentów z przodu. To jednak coś, czego nie da się wypracować ot tak. Jakość kosztuje. Trzeba liczyć, że udana przygoda w Lidze Europy wydatnie wzmocni klubowy budżet, dzięki czemu Raków będzie w stanie wejść jeszcze poziom wyżej.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,595FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ