Raków Częstochowa po dwóch kolejkach fazy ligowej Ligi Konferencji dopuścił rywali do najmniej jakościowych sytuacji. Według statystyk na portalu FB Ref razem z Mainz mają najniższy współczynnik xGC – goli oczekiwanych straconych. Mimo to zespół Marka Papszuna wydaje się być dość daleko od swojej optymalnej dyspozycji. Wszystko dlatego, że problem pojawia się po drugiej stronie boiska. W kreowaniu sytuacji.
Marek Papszun wymienił ofensywę
Do czwartkowego meczu z Sigmą Ołomuniec Raków Częstochowa przystępował świeżo po rozegraniu statystycznie najgorszego ofensywnego meczu od awansu do Ekstraklasy. Przeciwko Cracovii na wyjeździe oddał zaledwie 3 strzały, a ich współczynnik goli oczekiwanych (xG) wyniósł 0,09. Jeszcze nigdy nie mieli tak niskiego wyniku w najwyższej klasie rozgrywkowej. Marek Papszun postanowił więc przemeblować ofensywę. Z ofensywnego tercetu, który zagrał przy Kałuży w wyjściowym składzie w Czechach wybiegł tylko mający pewny plac Jonatan Braut Brunes. Tomasza Pieńko oraz Lamine’a Diaby-Fadigę zastąpili nominalny napastnik Patryk Makuch oraz Marko Bulat, dotychczas grający jako środkowy pomocnik.
Raków przystępował więc do tego spotkania, nie mając żadnej naturalnej „10-tki”, zawodnika który czuje się komfortowo, ustawiając się między formacjami przeciwnika. Można odnieść wrażenie, że Marek Papszun nie zakładał zdominowania przeciwnika przez przewagę techniczną. Wicemistrzowie Polski często korzystali z dalekich podań, nastawiali się na zebranie drugiej piłki i próbowali wykorzystać przestrzeń za linią obrony przeciwnika poprzez bezpośrednią grę. Od pierwszego gwizdka sędziego spotkanie było chaotyczne, ale rozgrywane w dość wolnym tempie. Dopiero w drugiej połowie Raków zaczął budować akcje w nieco szybszym tempie, piłkarze popełniali mniej błędów w rozegraniu i dzięki temu zespół był w stanie częściej podchodzić pod pole karne przeciwnika.
Raków nie ma wystarczającej jakości w ofensywie
Oglądając poczynania Rakowa we wczorajszym meczu nie trudno było dojść do wniosku powtarzanego już od dłuższego czasu, iż w zespole brakuje piłkarskich artystów. Wahadłowych, którzy jako zawodnicy trzymający szerokość w ataku pozycyjnym regularnie wchodziliby w pojedynki i w ten sposób byliby w stanie tworzyć przewagę. Trzeba oddać Markowi Papszunowi, że na tej pozycji szuka nowych rozwiązań. W ostatnich tygodniach najczęściej ustawia w tej roli Adriano Amorima oraz Michaela Ameyawa, stricte ofensywnych piłkarzy, którzy wcześniej w jego systemie grali na pozycji nr 10. Przeciwko Sigmie Ołomuniec obaj mieli po dwa udane dryblingi i dwie wykreowane szanse, co nie jest złym wynikiem, natomiast teza, że ciągnęli ofensywny wózek pod nazwą „Raków Częstochowa” byłaby bardzo naciągana.
W środku pola Rakowowi brakuje pomocnika, który zapewniłby zespołowi kontrolę nad meczem. Potrafiłby wziąć na siebie rozegranie, utrzymać piłkę pod pressingiem przeciwnika i przenieść ją strefę wyżej. Upłynniłby cały proces rozegrania i ataku pozycyjnego. Grający w środku pomocy z Sigmą Oskar Repka oraz Peter Barath mieli – odpowiednio – 70% i 75% celności podań i zaliczyli pod 4 podania w tercję ataku (czterech piłkarzy Rakowa miało więcej).
W systemie Marka Papszuna zazwyczaj to „10-tki” w ustawieniu 3-4-2-1 odpowiadały za tworzenie okazji oraz branie na siebie odpowiedzialności w ostatniej tercji boiska. Można jednak odnieść wrażenie, że w ostatnich latach profil piłkarzy sprowadzanych na tą pozycję uległ zmianie. Pozostałością „starych czasów” jest jeszcze Ivi Lopez, który aktualnie leczy uraz i w czwartek nie mógł zagrać. Patryk Makuch we wczorajszym meczu pełnił de facto rolę drugiego napastnika. W ciągu 71 minut, które spędził na boisku, wykonał tylko 8 podań, ale doszedł do czterech strzałów z pola karnego. Marko Bulat z kolei znacznie częściej był przy piłce, ale nie zaznaczył swojej obecności bliżej bramki rywala.
Sama defensywa to za mało
Efekt jest taki, że Raków w fazie posiadania piłki – począwszy od wychodzenia spod pressingu, przez rozegranie, na ataku pozycyjnym kończąc – nie wygląda na zespół, który może celować w powtórzenie najlepszych wyników polskich klubów w Lidze Konferencji (czyli ćwierćfinału). Co więcej, nie wygląda nawet na drużynę z czołówki Ekstraklasy. Medaliki oczywiście nadrabiają te braki bardzo dobrą organizacją w grze bez piłki, przez co tracą niewiele goli. Sigmę zneutralizowali prawie perfekcyjnie. Dopuścili tylko do dwóch strzałów z pola karnego, 0,28 xG oraz 8 kontaktów z piłką w szesnastce. W większości tak rozegranych spotkań zachowaliby czyste konto. Pech chciał, że czeski zespół akurat po jednym z dwóch strzałów wewnątrz pola karnego Rakowa trafił do siatki.
Dobra defensywa to powód, dla którego wszelkie głosy o kryzysie Rakowa są przesadzone. Po dwóch kolejkach fazy ligowej Ligi Konferencji Raków we wszelkich statystykach defensywnych są w czołówce:
- 1. miejsce (ex aequo z Mainz) w statystyce goli oczekiwanych straconych (xGC)
- 1. miejsce w liczbie celnych strzałów rywali
- 4. miejsce w liczbie strzałów rywali
- 1. miejsce w liczbie podań w pole karne rywali
- 1. miejsce w liczbie kontaktów z piłką w polu karnym rywali
Pozostaje jednak pytanie: czy nie warto trochę inaczej rozłożyć proporcje? Nie zamykać się na pilkarskich artystów kosztem solidnych wyrobników, którzy realizują założenia taktyczne w fazie gry bez piłki nakreślone przez trenera. Dziś w Rakowie – poza Ivim Lopezem – trudno wskazać zawodnika, dla którego kibice przychodzą na stadion. Pod tym względem lepsze od Medalików nie są tylko zespoły grające w europejskich pucharach, ale także wiele innych klubów Ekstraklasy. Przy środkach finansowych, jakie w ostatnich okienkach w Częstochowie przeznaczają na wzmocnienia ilość czysto piłkarskiego talentu w kadrze, jaką dysponuje Marek Papszun jest zadziwiająco niska. Ale taka jest już wizja futbolu Rakowa. Warto, aby w klubie przeprowadzili jednak dogłębną analizę czy taki pomysł nie ogranicza ich potencjału.
