Motor Lublin po awansie do PKO BP Ekstraklasy zaliczył znakomity sezon 2024/25, kończąc rozgrywki na wysokim, siódmym miejscu. Dziś podobne marzenia ma Arka Gdynia, jednak wydaje się, że potencjał klubu – szczególnie finansowy – jest nieporównywalnie niższy. Niedzielny pojedynek obu drużyn miał wyraźnego faworyta, ale Dawid Szwarga chciał udowodnić, że jego podopiecznych nie można lekceważyć.
Motor Lublin szybko przeszedł do ofensywy. Mbaye Ndiaye nieustannie nękał defensorów Arki Gdynia, będąc prawdopodobnie najaktywniejszym zawodnikiem na murawie. Co jednak zaskakujące, to drużyna gości jako pierwsza znalazła drogę do siatki. Julien Celestine mógł cieszyć się z trafienia tylko chwilę – arbiter odgwizdał bowiem spalonego Alassane Sidibé. W 22. minucie Ndiaye znalazł w polu karnym Michała Króla, który nie zdołał pokonać Damiana Węglarza. Jeszcze przed zmianą stron Senegalczyk uderzał głową, ale i ten strzał nie zmienił wyniku. Motor Lublin przeważał, Mbaye Ndiaye kręcił obrońcami Arki, lecz do szatni obie drużyny schodziły przy bezbramkowym remisie. Spotkanie mogło się podobać, było toczone w dobrym tempie. Brakowało jedynie skuteczności w decydujących momentach.
Mbaye Ndiaye zrobił różnicę
W przerwie spotkania Dominick Zator, pytany o grę swojego senegalskiego rywala, chwalił Ndiaye, przyznając, że zatrzymywanie jego szarż to spore wyzwanie. 21-latek był tego dnia wyjątkowo aktywny i to on, w 50. minucie, dał prowadzenie gospodarzom – po podaniu Bartosza Wolskiego zakręcił Dawidem Abramowiczem i wykończył akcję z zimną krwią. Znamienne, że do tego momentu Arka Gdynia nie oddała jeszcze celnego strzału. Ta statystyka zmieniła się zresztą dopiero w 88. minucie.
Motor prowadzi! Mbaye N'Diaye dostał wystarczająco dużo czasu, by skierować piłkę do siatki 😎
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) July 20, 2025
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cU2RX pic.twitter.com/JSXrPyqaRy
Arka Gdynia nie była w stanie odpowiedzieć na straconego gola. Mało tego – musiała bronić się przed stratą kolejnych. Motor Lublin miał około 61% posiadania piłki, przy korzystnym wyniku mógł cierpliwie szukać kolejnych szans. Mateusz Stolarski, który obserwował zawody z trybun zdawał sobie sprawę, że jedna bramka przewagi to niewielka zaliczka, jednak nic nie wskazywało na to, by Arka mogła wyrównać. To mogło się zmienić w trzeciej minucie doliczonego czasu gry, ale Marcel Predenkiewicz zmarnował piłkę meczową, która mogła doprowadzić do remisu.