Nic tak nie jednoczy przyjaciół, jak trudna sytuacja. A w takowej znajdują się dwa zaprzyjaźnione kluby – Lechia Gdańsk i Śląsk Wrocław. Od dłuższego czasu gdańszczanie i wrocławianie szorują po dnie tabeli Ekstraklasy, lecz „prym” wiodą obecnie ci z Dolnego Śląska. Lechia w tabeli zajmowała przed tym starciem przedostatnie miejsce, z jednym oczkiem przewagi nad Śląskiem. Lechia radzi sobie katastrofalnie – od ich ostatniego zwycięstwa, które miało miejsce 14 września gdańszczanie zdobyli jedynie 3 punkty, i to wszystkie z remisów. Nieco lepiej pod tym względem wypada WKS. Wrocławianie w tym okresie zdobyli 6 punktów i miewali przebłyski dobrej gry, jak to miało miejsce 2 tygodnie temu w Białymstoku. O ile kibice obu klubów mają dobre relacje od lat, o tyle na boisku nie było mowy o przyjaźni – zarówno Lechia, jak i Śląsk chcą przetrwać w Ekstraklasie.
Nudny ten mecz, ale przynajmniej coś do siatki wpadło
Śląsk rozpoczął to spotkanie w swoim stylu – narzucił przeciwnikom swoje warunki i to on jako pierwszy zaczął grać piłką. Najpierw uderzał „nowy” napastnik, czyli Mateusz Żukowski, lecz został zablokowany. W odpowiedzi swoje pierwsze uderzenie Lechia oddała kilka minut później. Zrobił to Bohdan Wjunnyk, lecz należy bardziej to nazwać strzałem ostrzegawczym – poszedł w powietrze. Lechia częściej zaczęła dochodzić do głosu, więcej ruszała do przodu. Mimo to kwadrans upłynął nie tylko bez goli, ale też i bez interwencji bramkarzy obu zespołów. To się zmieniło w 21. minucie. Przed doskonałą okazją stanął Sylvester Jasper, który przed sobą miał tylko bramkarza Lechii. Bułgar jednak nie miał żadnego pomysłu na wykończenie tej akcji. Uznał „a co mi tam, uderzę mocno, to pewnie wejdzie”. No i co to było potem za zdziwienie, że Bohdan Sarnawskyj obronił strzał, który zmierzał prosto w niego.
Wrocławianie wyglądali na coraz groźniejszych, ale właśnie, tylko wyglądali. Do strzelenia gola przez podopiecznych Michała Hetela była jeszcze długa droga. Do 30. minuty jeszcze Lechia uderzyła dwukrotnie. Pierw Wjunnyk, lecz został zablokowany przez Aleksandra Paluszka, a następnie Maksym Chłań, jednak Rafał Leszczyński nie dał się zaskoczyć. Zupełnie inaczej było już w 41. minucie, kiedy Śląsk był chwilowo osłabiony urazem Piotra Samca-Talara. Dominik Piła dobrze rozkręcił się z piłką na skrzydle, zagrał do środka, do Wjunnyka. Ukrainiec książkowym tap-inem wykończył tę akcję i otworzył wynik meczu. Leszczyński po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku meczów nawet nie próbował interweniować.
"Dziewiątka" na koszulce zobowiązuje! Bohdan Viunnyk świetnie wykończył akcję Dominika Piły 💪
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) December 7, 2024
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrlEG pic.twitter.com/RSziXJWlw2
1 Liga jeszcze bliżej Śląska…
Drugą połowę zdecydowanie lepiej zaczęli gdańszczanie. Może nie jakoś fenomenalnie, zjawiskowo, ale i tak lepiej od Śląska. To zespół z Trójmiasta więcej rozgrywał piłkę, inicjatywa była po jego stronie. W końcu nie bez powodu mówi się, że najlepszą obroną jest atak. Śląsk na tej płaszczyźnie był bezproduktywny, nie potrafił wymyśleć niczego, co zaskoczyłoby przeciwnika. A problemów tylko przybywało – uciekający czas, zaniki kreatywności, a także dwa urazy, najpierw Samca-Talara, a później, w drugiej połowie Aleksa Petkowa.
Śląsk był jak znokautowany pięściarz – leżał i nie mógł się podnieść. Po tylu porażkach, niepowodzeniach, czy wręcz kompromitacjach trudno wstać na nogi. Wrocławianie nie mają wcale takiej słabej kadry na papierze, oni byliby w stanie pokonać taką Lechię, a już na pewno nie zamykać tabeli Ekstraklasy. Jednakże widać było, że mentalnie są w rozsypce, tak jakby nie wierzyli w swoje możliwości. Co prawda w 65. minucie Żukowski oddał niebezpieczny strzał, ale Sarnawskyj sobie z nim poradził. Lechia także wiele sobą nie pokazywała, lecz nie musiała, w przeciwieństwie do Śląska – wynik korzystniejszy był dla gdańszczan. Oglądający ten mecz nie bawili się tak dobrze, jak ultrasi Lechii i Śląska, którzy dzięki fajerwerkom na Polsat Plus Arenie urządzili klimat iście sylwestrowy.
Gol Wjunnyka zdeterminował losy tego spotkania. Śląsk stał przed idealną okazją na przełamanie – rywal jedynie z 1 punktem przewagi, który nie wygrał spotkania od 2 miesięcy. Zaprzepaścił nawet i to. Piłkarze ewidentnie wyglądają na rozbitych psychicznie i nie potrafią wyjść z kryzysu. Pewnym jest, że wrocławianie spędzą zimę jako najgorsza drużyna w lidze. A na wiosnę muszą przejść gruntowną przemianę, jeśli nie chcą w przyszłym sezonie jeździć na mecze ligowe do Pruszkowa czy Rzeszowa. Lechia natomiast również nie zagrała kapitalnego meczu, lecz najważniejszy jest fakt, że zdobywa 3 punkty i nieco przybliżyła się do miejsca bezpiecznego od spadku.