W niedzielę po powrocie PKO BP Ekstraklasy doczekaliśmy się meczu przyjaźni, czyli Legia Warszawa – Radomiak Radom. W poprzednich sezon Radomiak dwukrotnie potrafił ogrywać rywala, a więc Legia musiała się postarać, aby nie potknąć się jak inni pretendenci do tytułu. Okazało się, że Zieloni nie zamierzali przeszkadzać, a wręcz pomagali legionistom w realizacji planu.
Często słyszę opinie, że mecze przyjaźni są nudne ze względu na atmosferę. Okazało się, że na Łazienkowskiej nudno było także ze względu na grę obu zespołów. Nużąca była pierwsza połowa, w której działo się naprawdę niewiele. Legia spokojnie rozgrywała sobie piłkę, ale niewiele potrafiła z tego zrobić. Plan wyglądał tak – przetransportować futbolówkę jak najwyżej, zagrać na skrzydło i szukać wrzutką Miletę Rajovicia. Taktyka okazała się niezbyt skuteczna, szczególnie że gola udało się strzelić po ataku środkiem. Po własnym wrzucie z autu radomianie stracili piłkę, Jurgen Elitim pognał na bramkę rywala, przełożył sobie piłkę na lepszą, lewą nogę i umieścił ją w siatce. Kolumbijczyk wykorzystał ogrom miejsca, jaki zostawili mu piłkarze Radomiaka i zrobił to w kapitalny sposób.
Radomiak zaczął rozdawać prezenty
Można się zastanawiać, jak potoczyłby się ten mecz, gdyby Szymon Marciniak podyktował rzut karny za, wydaje się, oczywisty faul Rubena Vinagre’a na Romario Baro. Arbiter nie zdecydował się na wskazanie na wapno, a Radomiak po przerwie kontynuował rozdawanie prezentów.
Bo jak inaczej określić zachowanie defensywy zespołu Joao Henriquesa przy golach na 0:2 i 0:3. Najpierw Jeremy Blasco oddał piłkę, co zostało natychmiast wykorzystane przez Damiana Szymańskiego. Trener Radomiaka był wyraźnie poirytowany. Pechowo dla niego nie był to koniec złych wieści. Trzy minuty później Filip Majchrowicz, wychodząc na przedpole w celu wybicia piłki, nie trafił w nią nogą, dzięki czemu przed pustą bramką stanął Rajović. Efektem oczywiście był kolejny gol. Jakby tego było mało, w 74. minucie futbolówka po rzucie rożnym trafiła w rękę Jana Grzesika, a warszawska drużyna otrzymała rzut karny. Z jedenastu metrów trafił Paweł Wszołek, choć Majchrowicz miał piłkę na rękach.
Radomiak był beznadziejny w obronie, a przy okazji nie potrafił zagrozić bramce rywala. W końcówce gola na otarcie łez mógł zrobić Elvis Balde, ale Kacper Tobiasz zareagował natychmiastowo i obronił strzał Gwinejczyka. Nie mieliśmy 4:1, nie było też 5:0. A to dlatego, że do dobrego strzału Bartosza Kapustki wyciągnął się Majchrowicz. A gola honorowego i tak udało się strzelić – Tobiasza pokonał Adrian Dieguez w samej końcówce meczu.
Ostatnim razem, gdy oba zespoły się mierzyły, to piłkarze Legii prezentowali przeciwnikom bramki. W 8. kolejce przyszedł więc odwet, bo radomianie nie pozostali dłużni. Każda z czterech bramek była efektem większego lub mniejszego błędu piłkarzy Zielonych. A pierwsza połowa wcale nie zapowiadała, że tego dnia obejrzymy w Warszawie aż cztery bramki.