Pod koniec października po porażce z Nottingham (0:1) śmiało można ich było uznawać za największe rozczarowanie początku trwającego sezonu Premier League. Z pierwszych ośmiu meczów nie wygrali żadnego, zdobywając w nich tylko trzy punkty. Okupowali wówczas strefę spadkową, a przecież po udanej końcówce poprzedniego sezonu (19 „oczek” w ostatnich siedmiu kolejkach), która zapewniła im finisz w górnej połowie tabeli, przez wielu ekspertów byli typowani jako czarny koń obecnej kampanii. Mimo tak słabego początku Crystal Palace udało się pozbierać i wrócić na odpowiednią ścieżkę. Od wspomnianego starcia z Forest przegrali tylko trzy z 14 meczów we wszystkich rozgrywkach. W lidze w tym okresie są ósmym najlepiej punktującym zespołem.
Crystal Palace brakuje skuteczności
Od momentu pierwszej wygranej w obecnym sezonie przeciwko Tottenhamowi (1:0) Crystal Palace dało się pokonać jedynie dwóm zespołom. Najpierw przegrali z Fulham (0:2), a następnie dwukrotnie w przeciągu czterech dni z Arsenalem – 2:3 w Pucharze Ligi i 1:5 w lidze. Sposobu na Orłów nie potrafiły znaleźć m.in. Manchester City, Chelsea, Newcastle czy dwukrotnie Aston Villa. Zespół Olivera Glasnera kryzys wydaje się mieć już dawno za sobą. Zamiast spoglądać za plecy i drżeć o utrzymanie, w drugiej połowie sezonu mogą zacząć gonić środek tabeli. Co prawda, przewaga nad strefą spadkową wynosi tylko pięć punktów, jednak ostatnia dyspozycja Orłów sugeruje, że nie powinni oni mieć problemów z pozostaniem w lidze.
Potwierdzają to również statystyki xG (goli oczekiwanych). Według tego modelu Crystal Palace jest drugim – po Southampton – najbardziej pechowym zespołem w Premier League. Według danych w serwisie Understat Orły „zasłużyły” na pięć lub nawet sześć punktów więcej. Zapewniałoby im to 13. miejsce ze sporą przewagą nad strefą spadkową. Głównym powodem takiej różnicy pomiędzy punktami rzeczywistymi a oczekiwanymi jest nieskuteczność. Według wspomnianych statystyk Orły „powinny” zdobyć aż 11 goli więcej. Większa dysproporcja występuje jedynie u Świętych oraz Bournemouth.
Crystal Palace raziło nieskutecznością już od początku sezonu. W pierwszych ośmiu kolejkach, w trakcie których nie wygrali żadnego meczu, strzelili ponad dwa razy mniej goli (5) niż wynosił ich wskaźnik xG (10,11). Oczywiście miało to także przełożenie na wyższą liczbę punktów oczekiwanych (około 8) niż rzeczywiście zdobytych (3). Na tej podstawie można było przypuszczać, że szczęście w końcu się odwróci i Crystal Palace wygrzebie się ze strefy spadkowej. Mimo wszystko, i tak ekipa z Selhurst Park pozostawała jednym z największych rozczarować początku rozgrywek. W niczym nie przypominała ona tej drużyny, która kończyła minioną kampanię.
Problem z zastąpieniem Michaela Olise
Głównym problemem okazało się zastąpienie największej gwiazdy zespołu Michaela Olise. Francuz latem przeniósł się do Bayernu, a w jego buty mieli wejść Ismaila Sarr oraz Daichi Kamada. Oczywiście wiadome było to, że Crystal Palace nie znajdzie nikogo o podobnych umiejętnościach, jednak są to zawodnicy o zupełnie innym profilu. Olise przede wszystkim – w przeciwieństwie do wymienionej dwójki – jest lewonożny, przez co grając na prawym skrzydle naturalnie ciągnie go do środka. Po przyjściu Glasnera na Selhurst Park Francuz został przestawiony jako jedna z dwóch „dziesiątek” w formacji 3-4-2-1. Był on ustawiony bliżej Jeana-Philippe’a Matety oraz Eberechiego Eze, na czym korzystała cała trójka.
Ponadto Olise był jednym z zawodników, dzięki którym Palace było ponadprzeciętnie skuteczne pod bramką przeciwnika. Od momentu objęcia zespołu przez Glasnera do końca poprzedniego sezonu Orły zdobyły około pięciu goli więcej niż wynosił ich współczynnik xG. Sam Francuz strzelił cztery bramki 2,57 xG. Na pozostałą część dorobku złożyli się głównie dwaj pozostali zawodnicy z ofensywnego tercetu. Eze trafił do siatki sześć razy z 3,97 xG, a Mateta aż 13, podczas gdy jego szanse zostały wycenione na 9,27 xG. Początek trwających rozgrywek był więc dla Glasnera czymś zupełnie nowym jeżeli chodzi o skuteczność zespołu. Wcześniej wpadało im praktycznie wszystko. W kolejnym sezonie trend się odwrócił.
Poszukiwanie odpowiedniego zestawienia w ataku
Od startu trwających rozgrywek Glasner szukał właściwego rozwiązania w ofensywie. W tercecie atakujących ustawiał Kamadę, Sarra, Odsonne’a Edouarda czy Eddiego Nketiaha. Austriacki szkoleniowiec próbował również zmieniać formację na na 3-4-1-2 lub też 3-5-1-1 z trójką środkowych pomocników i Eze ustawionym za plecami napastnika. Niemniej jednak, długo nie potrafił on znaleźć złotego środka. W kadrze brakowało zawodnika o podobnym profilu do Olise. Pod jego nieobecność znacznie gorzej spisywali się też Eze i Mateta, którzy błyszczeli pod koniec zeszłego sezonu. Co prawda, głównym powodem ich słabszej formy nie musiało być odejście Francuza, jednak z pewnością było ono jednym z czynników.
Glasner długo szukał odpowiedniego zestawienia formacji ofensywnej, jednak wydaje się, że wreszcie je znalazł. Od wspomnianego meczu z Tottenhamem pod koniec października w ośmiu z 12 spotkań ligowych w podstawowym składzie wychodzili Eze, Sarr i Mateta. Wyjątkiem są cztery starcia, które Anglik opuścił ze względu na kontuzję. Seneglaczyk i Francuz wystąpili jednak we wszystkich 12 konfrontacjach. Z każdym kolejnym meczem wspomniana trójka rozumie się coraz lepiej, dzięki czemu Palace kreuje coraz więcej sytuacji i strzela więcej goli. Liczba bramek wzrosła z 0,63 w pierwszych ośmiu kolejkach do 1,33 w następnych 12. Natomiast wskaźnik xG z 1,26 do 1,82.
Crystal Palace potrafi grać z czołówką
W analizowanym okresie pod względem goli oczekiwanych Orły są na dziesiątym miejscu w lidze. Co prawda, nie jest to jakiś wybitny wynik, jednak biorąc pod uwagę styl gry ekipy Glasnera, jest on przynajmniej niezły. Ze wszystkich zespołów Premier League w obecnym sezonie Orły mają czwarte najniższe średnie posiadanie piłki. Wymienili też drugą najniższą liczbę krótkich podań, a natomiast pod względem liczby dalekich podań są na czwartym miejscu. Palace bardzo dobrze potrafi wykorzystać momenty, kiedy jest przy piłce i przełożyć je na sytuacje bramkowe.
Palace rzadko stara się rozgrywać akcje od własnej bramki i cierpliwie budować ataki pozycyjne. Większość sytuacji tworzą w wyniku szybkich przejść z obrony do ataku po odbiorze lub stałych fragmentach gry. Więcej goli po podaniach ze stojącej piłki w tym sezonie strzelił jedynie Arsenal (tyle samo jeszcze Everton i Aston Villa). Taki bezpośredni styl gry bardzo dobrze sprawdza się w meczach, w których Orły nie są oni faworytem. Ekipa Glasnera jest dobrze zorganizowana w średnim oraz niskim pressingu, jednak potrafi wyczuć moment na agresywniejszy doskok, odbiór piłki i przejście do szybkiego ataku. W obecnym sezonie z dziewięciu meczów przeciwko zespołom, które poprzednią kampanię kończyły w pierwszej ósemce Crystal Palace przegrało tylko dwa. Najważniejsze jednak, że wreszcie zaczęli oni jakkolwiek przypominać ten zespół, który zachwycał nas w końcówce poprzedniego sezonu.