Gdy polski piłkarz strzela efektowną bramkę mijając kilku graczy, rodzime media mają prosty sposób na „podkręcenie” zainteresowania jego osobą. Zamiast opisywania całej sytuacji wystarczy rzucić hasło „polski Messi” błysnął, a kibice już wiedzą, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym. Czy gracze, którzy mieli być rodzimymi odpowiednikami wielkich gwiazd futbolu potrafią udźwignąć oczekiwania? W tym tekście postanowiliśmy przypomnieć sylwetki trzech postaci, które swego czasu kreowane były na nieprawdopodobne talenty. Oto ich historia.
Sebastian Tyrała – „polski Messi”
Młodszym miłośnikom futbolu określenie „polski Messi” kojarzy się zapewne z bohaterem filmiku, na którym pewien jegomość podbijał rolkę papieru. Przed dekadą takie określenie przylgnęło jednak do innego rodzimego gracza. W tamtym czasie większość rozmów na temat „kto powinien dostać szansę w kadrze” rozpoczynano od nazwiska Tyrała. Powstały dziesiątki artykułów prasowych, po których w końcu Tyrała podjął decyzję, że chce grać dla Polski. „Wygraliśmy z Niemcami wyścig po supertalent!” pisano na nagłówkach największych gazet sportowych. Oczywiście na wypadek gdyby Niemcy skusili się na piłkarza, który rozegrał 7 spotkań w 3 sezony dla Borussii Dortmund. Mieliśmy długo zapowiadany debiut w kadrze Leo Benhakkera. Potem już tylko 3. liga niemiecka, rezerwy Mainz, Bad Sassendorf. „Polski Messi” zgasł zanim zdążył na dobre rozbłysnąć, a media szybko wycofały się z barwnego określenia, wiedząc, że to bardzo duża przesada.
Dziś Tyrała pracuje jako trener TS Dortmund, z którym rywalizuje na poziomie 6. ligi niemieckiej. Z perspektywy czasu, szał względem jego osoby był mocno przesadzony, ale pamiętajmy, że w tamtym czasie jako dwudziestolatek dostawał swoje szanse w takim klubie jak Borussia Dortmund. Polska opinia publiczna była przekonana, że mamy do czynienia z kolejnym Klose czy Podolskim i nasz kraj nie może pozwolić sobie na utratę kolejnego gracza wysokiej klasy. Niestety, oczekiwania okazały się nieadekwatne w stosunku do korzyści z jego gry.
Zeyn S-Latef – „polski Zidane”
Aj, co to miał być za grajek! Powstały dziesiątki artykułów i analiz, otwarcie sugerowano, że to będzie jeden z liderów reprezentacji polski podczas Euro 2012. Co się stało że się… nie wyszło? Sam piłkarz w kilku wywiadach stwierdził, że winne były kontuzje. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia że jest to kolejny gracz wokół którego zrobiono wielki szum zanim poważnie rozpoczął karierę. Wystarczyło że Henrik Larsson który minął się z Zeynem w Helsinborgu rzucił określeniem „polski Zidane”, a Pele określił go mianem dużego talentu. Media podchwyciły temat i rozpoczęło się pompowanie balonika.
W 2007 roku, gdy młody zawodnik otrzymał powołanie do reprezentacji U-20, miał odmówić udziału w zgrupowaniu pod wodzą Michała Globisza. Tłumaczył wówczas, że to klub nie chce puścić go na kadrę, ale niesmak pojawił się w obustronnych relacjach. Sam Globisz zdawał się tonować euforie. W tamtym czasie krążyła anegdota, że Zeyn był „mistrzem treningów”, a podczas spotkań prezentował ledwie znikomy procent swojego potencjału. Piłkarz w 2013 roku udzielił wywiadu portalowi „gol24.pl”, w którym wydawał się pogodzony ze swoim losem, twierdząc, że futbol to dla niego praca dzięki której zarabia na życie. Przyznał także, że określenie „polski Zidane” zostało wymyślone przez media, a on sam nie miał wpływu na potężne oczekiwania ze strony dziennikarzy.
Gracjan Horoszkiewicz – „polski Terry”
Już jako nastolatek jeździł na testy do Tottenhamu i Liverpoolu. Po zdobyciu mistrzostwa Polski juniorów wyjechał do Herthy Berlin, gdzie jak sam mówił „uchodził za lepszego od Boatenga”. Dalszego rozwoju wypadków nie trzeba przytaczać, bo jest wręcz książkowy – brak szans gry, kontuzja, aż w końcu powrót do Polski, gdzie nawet w Cracovii nie było dla niego miejsca. Nie było również w Podbeskidziu a i Chrobry nie zdecydował się na pozostawienie po wypożyczeniu. Ostatni polski epizod – Bałtyk Gdynia i 10 spotkań na poziomie trzeciej ligi. Obecnie Horoszkiewicz reprezentuje barwy amatorskiego zespołu SV Askania Schipkau. W tym miejscu polecamy również tekst kolegów z redakcji „gol24.pl” (z 2013 roku). Gracjan rzucił w nim zdanie, które niezbyt dobrze się zestarzało:
Chcę stworzyć swoją historię i być legendą tak wielkich klubów. Chcę, aby za niedługo nazwisko Horoszkiewicz było na ustach wszystkich fanatyków futbolu.