Polacy z udziałem przy straconych golach. Awansowali faworyci [Carabao Cup]

Tak zwana pucharowa środa miała miejsce w Anglii, gdzie wieczorem rozegrano trzy z czterech meczów ćwierćfinałowych Carabao Cup. W stawce zostali już tylko przedstawiciele Premier League, a jedynym meczem zaplanowanym na następny dzień było hitowe starcie Tottenhamu z Manchesterem United. 18 grudnia przyniósł natomiast pojedynki kolejno Arsenalu z Crystal Palace (20.30), Newcastle United z Brentford (20.45) oraz na dobitkę Southampton z Liverpoolem (21.00). Dla Polaków najciekawiej zapowiadały się pierwsze oraz ostatnie ze spotkań, gdyż w obu na boisku mogliśmy obejrzeć dwóch rodaków – Jakuba Kiwiora z Arsenalu oraz Jana Bednarka z Southampton.

Niepewny Kiwior, snajper Jesus i kreator Odegaard

Nie zaczął się ten pucharowy, środowy wieczór na Wyspach Brytyjskich najlepiej dla Jakuba Kiwiora. Polak dzięki rotacjom w składzie wyszedł w podstawowej jedenastce Arsenalu na starcie przeciwko Crystal Palace. Kuba zagrał jako półlewy stoper i już w 4. minucie popełnił błąd, po którym Jean-Philippe Mateta trafił do bramki Davida Rayi. Co ciekawe, asystę przy golu Francuza zaliczył… Dean Henderson, czyli bramkarz Orłów. To właśnie on posłał długą piłkę do swojego kolegi z drużyny. Kanonierzy oczywiście wyglądali, jakby momentalnie mieli zabrać się do odrabiania strat. Ale no właśnie – wyglądali – gdyż ich działania były ślamazarne. Brakowało zmiany tempa gry, przez co ciężko było zaskoczyć dobrze zorganizowaną defensywę gości. Mieli futbolówkę, ale nie potrafili wyczarować nic z jej posiadania.

REKLAMA

Przerwa mogła zmienić dużo, a konkretniej zmiana w przerwie. Za Ethana Nwanieriego wszedł Martin Odegaard i wydawało się, że wszystko stało się dla Arsenalu jakieś łatwiejsze. Blisko wyrównania w 51. minucie był Raheem Sterling, jednakże najpierw trafił w Hendersona, a później mając praktycznie pustą bramkę – obił poprzeczkę. Mikel Arteta pewnie nie zostawiłby na Angliku suchej nitki w przypadku końcowego blamażu, ale kolegę uratował duet Odegaard – Gabriel Jesus. Pierwszy z nich posłał kapitalne podanie w uliczkę, a drugi je odebrał, minął obrońcę i z gargantuicznym spokojem przerzucił piłkę nad interweniującym bramkarzem. Brazylijczyk pokazał klasę swoim zachowaniem. Później miał kolejną kapitalną szansę po podaniu od Leonardo Trossarda, ale jakimś cudem Henderson odbił piłkę ręką.

Arsenal dociskał Palace coraz mocniej, a w 73. minucie dał o sobie znać brak systemu VAR. Po podaniu Bukayo Saki gola strzelił Gabriel Jesus, a sędzia uznał bramkę. Powtórki telewizyjne pokazały, że Brazylijczyk ewidentnie był na spalonym, no ale trójka sędziowska nie miała jak naprawić swojego błędu. Trzeba przyznać, że Jesus miał swoisty „dzień kota”, bo wychodziło mu prawie wszystko. Dostał on piłkę na wolne pole od Odegaarda, pognał na bramkę i pewnie sfinalizował atak. Druga połowa w wykonaniu gospodarzy była znakomita, lecz nie ustrzegli się błędów. Bramkę kontaktową zdobył Eddie Nketiah i niestety – znów można wrzucić kamyczek do ogródka Jakuba Kiwiora, gdyż Anglik strzelił gola głową z jego strefy. Tuż po tym Mikel Arteta postanowił zastąpić Polaka Gabrielem. Pomimo że naturalnym MVP jest strzelec hat-tricka, to stwierdzenie, że norweski pomocnik miał większy wpływ na grę, nie powinno być kontrowersyjne.

Arsenal – Crystal Palace 2:1 (Jesus 54′, 73′, 81′ – Mateta 4′, Nketiah 85′)

Spacerek Newcastle

Na St. James’ Park gospodarze podejmowali przyjezdnych z Londynu, z którymi mierzyli się w lidze nie tak dawno. Przed niespełna dwoma tygodniami Brentford ograło Newcastle United 4:2. Sroki bardzo chciały wziąć rewanż za tę porażkę i podobnie jak w meczu rozpoczętym kwadrans wcześniej gol padł stosunkowo szybko. Wszystko było efektem przewagi, jaką piłkarze Eddiego Howe’a wypracowywali sobie od pierwszego gwizdka. W 9. minucie Tino Livramento ruszył prawą stroną, jego dogranie w pole karne niefrasobliwie wybił obrońca, a sprzed pola karnego bez zbędnej zwłoki uderzył Sandro Tonali. Uderzenie Włocha może do najprecyzyjniejszych nie należało, choć dynamika akcji i rotacja odchodząca od środka bramki spowodowały, że Mark Flekken nie zdołał odbić piłki. Newcastle miało wynik, a także piłkę przy nodze. Oni dyktowali tempo oraz narzucali warunki rywalom. Łatwiej było o to od 43. minuty, gdy do bramki Pszczół znów trafił Tonali. Schematyczne dośrodkowanie z rzutu rożnego od Anthony’ego Gordona trafiło do niekrytego Włocha, a ten dokładając nogę, podwyższył prowadzenie. Przed przerwą mogło być nawet 3:0, jednak główkę Joelitona obronił golkiper gości.

Druga połowa wciąż biegła pod dyktando gospodarzy. Piłkarze Brentford mieli niewiele argumentów, aby się przeciwstawić przeciwnikom. A żeby gonić wynik, to już tym bardziej. Ekipa Newcastle spokojnie sobie grała, chcąc zabezpieczyć kwestię awansu i dotrwać do końcowego gwizdka. Udało im się przy okazji podwyższyć prowadzenie w 69. minucie. Po zamieszaniu w polu karnym Brentford piłka ostatecznie trafiła do Fabiana Schara, a Szwajcar z najbliższej odległości się nie pomylił. Jedno co o tym meczu można powiedzieć, to że było to komfortowe zwycięstwo Newcastle United. Nie namęczyli się tak jak inni faworyci w ten środowy wieczór. Zawodnicy Thomasa Franka zdobyli bramkę honorową w końcówce, gdy Bryan Mbuemo podał wzdłuż bramki do Yoane Wissy, a ten pokonał Martina Dubravkę.

Newcastle United – Brentford 3:1 (Tonali 9′, 43′, Schar 69′ – Wissa 90+1)

Święci sprawili problemy Liverpoolowi

Na południu Anglii lało, a więc mecz Southampton – Liverpool na St. Mary Stadium rozgrywany był w strugach deszczu. Znów mogliśmy się cieszyć, że Polak – Jan Bednarek – rozpoczął mecz od pierwszej minuty. I też znów mogliśmy oglądać, jak przykłada on dłoń (a może stopę) do bramki dla rywala. Podanie z głębi pola do Dawina Nuneza zostało przedłużone przez polskiego stopera, co ułatwiło Urugwajczykowi dojście do pozycji strzeleckiej. Pojedynek jeden na jeden z Alexem McCarthym zwyciężył i dał prowadzenie swojemu zespołowi. Oczywiście Bednarek nie był jedynym zawodnikiem, który popełnił błąd, ale fakt jest faktem – był on zamieszany w utratę bramki. Czego nie można za to powiedzieć przy golu na 0:2, gdy to jego koledzy z defensywy zachowali się jak dzieci we mgle. Wykorzystał to Harvey Elliott, który po podaniu od Cody’ego Gakpo wpisał się na listę strzelców. Niestety, w grze Świętych zawiodło to co zawsze w tym sezonie – gra defensywna.

W drugiej połowie piłkarze gospodarzy się przebudzili i udało im się parokrotnie zagrozić bramce Caoimhina Kellehera. Najwięcej problemów defensywie The Reds sprawiał Camron Archer i to on zdobył bramkę kontaktową w 59. minucie. Ładne uderzenie ze skraju pola karnego wpadło do siatki Irlandczyka, a chwilę później Anglik mógł doprowadzić nawet do remisu, jednak tym razem to bramkarz Liverpoolu wyszedł z tego starcia zwycięsko. Drużyna Arne Slota po przerwie nie wyglądała już tak dobrze, jak w pierwszej części meczu, co mogło zwiastować problemy dla zawodników z miasta Beatelsów. W 85. minucie boisko opuścił Jan Bednarek, gdyż Simon Rusk postawił wszystko na ofensywę. Za Polaka na boisku zameldował się Brereton Diaz. I faktycznie, drużyna Świętych wyszła wysoko, jak tylko potrafiła i dłuższymi fragmentami cisnęła rywali. Liverpool także miał piłkę meczową, ale piłkarze Southampton z pełnym poświęceniem bronili dostępu do swojej bramki. Nie obyło się także bez kontrowersji i znów system VAR okazałby się zbawieniem. Na powtórkach widać, jak Jarell Quansah nieprzepisowo powstrzymuje atakującego gospodarzy, jednakże sędzia bez zawahania się pokazał, że faulu nie było. Angielska prasa bez wątpienia będzie miała jutro pożywkę.

REKLAMA

Southampton – Liverpool 1:2 (Archer 59′ – Nunez 24′, Elliott 32′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,781FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ