Przed przerwą reprezentacyjną Newcastle doznało dwóch porażek z rzędu, dlatego w meczu z Chelsea podopieczni Ediego Howe’a szukali powrotu na właściwe tory. Ten spadek formy spowodował, że „Sroki” traciły przed spotkaniem sześć punktów do czwartego miejsca. Tę stratę chcieli oczywiście zmniejszyć. Ich ostatnie cztery wygrane miały miejsce na St James’ Park. Z kolei Chelsea miała w planach pokrzyżować plany swoim gospodarzom. Miała ku temu jak najbardziej argumenty. Zdobyła cztery bramki w każdym z dwóch poprzednich meczów, a jednym z nich była potyczka z mistrzami Anglii. Było to starcie drużyn mających swojego problemy oraz bardzo duże aspiracje.
Jak równy z równym
Od samego początku widać było, że spotkały się ze sobą ekipy, które potrafią i chcą grać w piłkę. Newcastle w ostatnim czasie ma swoje problemy. Z kolei Chelsea była przed przerwą na fali wznoszącej. Jednak właśnie obawiano się, że czas na przerwę reprezentacyjną mógłby wybić z rytmu piłkarzy Muaricio Pochettino, w którym niewątpliwie byli. Nic bardziej mylnego. Obie ekipy wyszły bardzo odważnie na to spotkanie. Głównym celem obu zespołów było atakowanie.
Można było odnieść wrażenie, że to Chelsea weszła lepiej w spotkanie. Chętniej goście tworzyli sobie okazje i utrzymywali się przy piłce. Trwało to pierwsze 10. minut, lecz później wystarczyła jedna akcja „Srok”, która została zamieniona w gola. Znakomite podanie 17-letniego Lewisa Miley’a wykorzystał w 13. minucie Alexander Isak. Chelsea grała, a Newcastle strzelało. Goście dalej grali swoje. Stwarzali zagrożenie i nie zamierzali odpuszczać. Nie przestraszyli się swoich rywali, jak to miało miejsce chociażby w poprzednim sezonie. Zresztą niejednokrotnie stadion St James’ Park potrafi nie takie drużyny odstraszać. „The Blues” atakowali i dopięli swego. 10. minut później po golu Isaka sprawę w swoje ręce wziął Raheem Sterling. Dał się sfaulować przed polem karnym, a później sam wykorzystał rzut wolny.
Obie drużyny miały sporo sytuacji. Zarówno tych lepszych jak i gorszych. Jednak mógł i powinien się ten mecz podobać nie tylko fanom Premier League. Na St James’ Park oglądaliśmy żywe i otwarte spotkanie, w którym oba zespoły nie zamierzały odpuszczać. Tak jakby piłkarze chcieli sobie nawzajem coś udowodnić, a zwłaszcza swoim kibicom. Newcastle, że te mecze przed przerwą na kadrę to był wypadek przy pracy. Natomiast „The Blues”, że dobra forma w ostatnich meczach to nie jest przypadek. Było to widać.
Chelsea się posypała
O ile w pierwszej połowie mogliśmy mówić o dużej intensywności i chęci do gry u obu drużyn, to w drugiej połowie taki stan rzeczy nie miał miejsca. Tempo gry zdecydowanie spadło. Tak jakby najlepsze co mieli do pokazania, piłkarze postanowili pokazać w pierwszej części spotkania. Nie było już tylu okazji. Za to dominowała walka w środkowej tercji boiska.
Lepiej w tej walce odnaleźli się gospodarze. Najpierw dośrodkowanie w 60. minucie na gola zamienił Jamaal Lascelles, a minutę później błąd Thiago Silvy wykorzystał Joelinton. Tak naprawdę w minutę posypała się jak domek z kart gra piłkarzy Mauricio Pochettino. Nie weszli goście dobrze w drugą połowę. Wyglądali na przestraszonych obecnością swoich rywali na boisku. Zupełnie inaczej niż w pierwszej połowie. Kompletnie nie przypominali siebie z pierwszej części spotkania. Tak jakby ktoś podmienił piłkarzy.
Gospodarzom było ciągle mało
Kompletnie inaczej wyglądała gra podopiecznych Eddiego Howe’a. Też nie weszli idealnie w mecz po przerwie, lecz potrafili szybko zareagować na swoje wahanie formy. Dodatkowo idealnie zareagowali na słabszą chwilę swoich rywali. Wręcz lepiej tego nie mogli zrobić. Powtórzę, że w dwie minuty strzelili dwie bramki. Na pochwałę również zasługuje postawa „Srok” po zdobyciu tych dwóch goli. Nie zamierzali spoczywać na laurach i cofać się pod swoją bramkę. Wręcz przeciwnie. Ciągle było im mało i jedyne, o czym myśleli to o jeszcze większym upokorzeniu swoich przeciwników. Wynik spotkania w 83. minucie ustalił Anthony Gordon.
Jakby Chelsea miała mało problemów to w 73. minucie czerwoną kartkę otrzymał Reece James. Można powiedzieć, że było to podsumowanie beznadziejnej drugiej połowy w wykonaniu gości. Newcastle jak najbardziej zasłużyło na to zwycięstwo swoją nieustępliwością i regularnością na przestrzeni całego spotkania. Ta wygrana zbliża „Sroki” do czołówki i sprawia, że ekipa Eddiego Howe’a może powiedzieć, że wróciła na dobre tory. Tego nie można powiedzieć o Chelsea, która po kilku dobrych meczach musi zaliczyć takie spotkanie jak to dzisiejsze, w którym za dużo się nie kleiło.