Drugi przegrany finał Pucharu Polski z rzędu musiał się jakoś odbić na psychice zawodników ze Szczecina. Pogoń szybko musiała wrócić do rzeczywistości, bo dalej miała szanse na zajęcie trzeciego miejsca w PKO BP Ekstraklasie. A co za tym idzie, szanse na grę w Europie w przyszłym sezonie. Meczem w Radomiu z pewnością się do tego nie przybliżyła.
Pogoń tak jak w meczu finału Puchar Polski straciła gola jako pierwsza. Tym razem jednak defensywa Portowców pękła jeszcze szybciej, niż na Stadionie Narodowym. Piłka dośrodkowana przez Jana Grzesika w 2. minucie doleciała do Marco Burcha, a wypożyczony z Legii Warszawa Szwajcar skierował ją do bramki. Radomiak zaczął szybko i konkretnie, przez co mógł prowadzić mecz pod swoje dyktando.
Lecę jak samolot ✈️
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) May 10, 2025
📺 PKO BP #Ekstraklasa oglądaj w serwisie streamingowym CANAL+ 📷 https://t.co/HDGfdAGitK #reklamapic.twitter.com/4fcHXRZScU
Armaty Pogoni bez amunicji
Nie stało się jednak tak, że gospodarze prowadzili grę. Szczecinianie dosyć szybko otrząsnęli się po pierwszym uderzeniu i zaczęli grać swoje. Problemem drużyny Roberta Kolendowicza było to, że ciężar spadł na środkowych pomocników, gdyż ci, którzy powinni błyszczeć, byli niewidoczni.
Kamilowi Grosickiemu brakowało jego firmowego turbo, Efthymiosa Koulourisa zapamiętaliśmy w pierwszej połowie tylko jako zawodnika nietrzymającego ciśnienia. Grek obejrzał żółtą kartkę za uderzenie Saada Agouzoula w plecy i to by było na tyle z jego poczynań przed przerwą.
Wyróżniali się za to wspomniani pomocnicy – Joao Gamboa i Fredrik Ulvestad. Pierwszy przetestował Macieja Kikolskiego strzałem lewą nogą, zaś drugi zagrażał bramce Radomiaka dwukrotnie. Raz próbę finalizacji ciekawej akcji obronił polski bramkarz, za drugim razem uderzenie głową wylądowało na poprzeczce.
Radomiak nie miał za wiele szans na podwyższenie prowadzenia, ale jeśli już miał, to Valentin Cojocaru musiał stawać na wysokości zadania. W pierwszej połowie Rumun odbijał strzał z bliska Capity Capemby, zaś na początku drugiej musiał wyciągnąć się do mocnego uderzenia Roberto Alvesa. Po przerwie Pogoń także nie pozostawała bierna. Z dystansu przyzwoite, choć niecelne strzały oddawali Adrian Przyborek i Grosicki.
Ciężko jednak było wierzyć, że Pogoń może w Radomiu powalczyć o punkty. Jeśli już któraś z drużyn miała być bliżej strzelenia gola, to byli to gospodarze. Bardzo aktywny był Capita, ale jego wybory często pozostawiały wiele do życzenia.
Pogoń ruszyła w końcówce
Potrzebnego impulsu Pogoni nie dały nawet ofenywne zmiany. A i szczęście nie dopisywało. Gdy już udało się skleić jakąś akcję, a Grosicki trafił do bramki po dograniu od Koulourisa, to po interwencji VAR-u bramka została anulowana. Powód? Ręka Greka we wcześniejszej fazie akcji. Zapowiadało to ciekawą końcówkę, bo szczecinianie jakby złapali wiatru w żagle. Radomianie już praktycznie nie wychodzili z własnej połowy, ale w defensywie wciąż spisywali się solidnie. Przede wszystkim pochwały za czyste konto powinny wędrować do Kikolskiego, który nie dał się pokonać nawet w końcówce, gdy z bliska główkował Koulouris. Pogoń nie strzeliła na 1:1, więc Radomiak skontrował i wbił na 2:0. Szybka akcja, dośrodkowanie Paulo Henrique na głowę Pedro Perottiego, a Brazylijczyk, strzelając swojego pierwszego gola w Ekstraklasiel, przypieczętował zwycięstwo Radomiaka.
Bardzo przeciętny mecz Pogoni na Mazowszu. W grze Portowców najzwyczajniej w świecie brakowało wkładu ze strony Grosickiego i Koulourisa. Dwaj najlepsi zawodnicy ekipy z województwa zachodniopomorskiego po prostu przeszli obok meczu. A Radomiak skrzętnie na tym skorzystał.