Może i Chelsea zajmuje 10. miejsce w Premier League. Może potężnie przepłacili w zimowym okienku — czas zweryfikuje. Za to walki i umiejętności im odmówić nie można. Te dwa czynniki dzisiejszego wieczoru zaprocentowały, dzięki czemu demony Grahama Pottera przynajmniej na moment znalazły się w odwrocie. Chelsea eliminuje z Champions League niepokonaną dotąd w tym roku Borussię Dortmund.
Stamford Bridge „żyło” od samego początku
Chelsea bardzo mocno weszła w spotkanie. Od 1. minuty było widać determinację i zawziętość. Ekipa Grahama Pottera rzuciła się do odrabiania straty z pierwszego spotkania w Dortmundzie. Już w pierwszych minutach klarowną sytuację ze skrzydła miał Raheem Sterling, jednak zgubiła go swoboda i fakt, że miał zbyt wiele wolnego miejsca i czasu. Zachował się mało intuicyjnie. Nie wiem, co było gorsze — jego postawa czy niechlubne wyjście Alexandera Meyera.
Rzucony na głęboką wodę rezerwowy bramkarz BVB odkuł się dosłownie w następnej akcji, kiedy to dostał okazję do popisania się obroną. Chwilę później było równie groźnie — znowu ze strony Chelsea — wtedy bodajże Kai Havertz nie uregulował celownika.
W międzyczasie już w 5. minucie z powodu urazu boisko musiał opuścić Julian Brandt. Z pewnością był to kolejny spory cios dla Borussii Dortmund. Od pierwszego meczu z Chelsea z gry wypadł przecież Gregor Kobel (podstawowy bramkarz) oraz Karim Adeyemi (zdobywca gola w Dortmundzie). Co gorsza, Brandt w tym roku był głównym kreatorem BVB i przeżywał bardzo dobry okres.
Wielki oddech „The Blues” a problemy BVB
Po nerwowym początku sytuacja na murawie się na jakiś czas uspokoiła. Borussia się ogarnęła i zaczęła prowadzić piłkę — w pewnym momencie Borussens prowadzili w posiadaniu w stosunku procentowym nawet 72 do 28. Marco Reus wywołał do tablicy Kepę Arrizabalagę po strzale z rzutu wolnego. Ciężko było za to w pierwszej połówce o widoczność Jude’a Bellinghama — zdecydowanie było za mało Anglika w Londynie.
Blisko 30-stej minuty Chelsea wróciła do szarpania w ofensywie. Futbolówka odbiła się wówczas od słupka po strzale Havertza. Z dwie minuty później ten sam zawodnik strzelił bramkę z ok. 15 metra — tym razem piłka od poprzeczki wpadła za linię bramkową. Była to dobitka po uprzedniej interwencji Meyera w sytuacji sam na sam ze Sterlingiem. Bramka została jednak niezaliczona, ponieważ Raheem znajdował się na spalonym w momencie startowania do podania.
Meyer ponownie zaskakiwał. Po stałym fragmencie gry z bocznego sektora boiska zrobiło się zamieszanie w jedenastce BVB, gdzie ten ratował swój zespół nogą, zaliczając kolejną skuteczną i świetną interwencję. Pewnie mało kto się spodziewał po nim takiego występu — jedna z najbardziej pozytywnych niespodzianek w szeregach Borussii.
W 43′ Sterling dostał piłkę w polu karnym, pierw skiksował, ale kolejnym ruchem minął jakoś Marco Reusa i drugą nogą załadował do siatki Meyera, który tym razem tylko otarł piłkę dłonią. W związku z tym podopieczni Edina Terzicia schodzili podłamani do szatni, a już przecież za 15 minut trzeba było zaczynać zupełnie od nowa, ponieważ wrócił remisowy stan w dwumeczu.
Borussia źle skończyła pierwszą, a jeszcze gorzej weszła w drugą połowę
Jak grom z jasnego nieba w pierwszych minutach nabito rękę Mariusa Wolfa w polu karnym. Gdyby stał metr dalej — nie byłoby karnego, a rzut wolny. Sędziowie potrzebowali konsultacji z wozem VAR do odgwizdania jedenastki. Rzut karny to jednak jeszcze nie bramka. W tym meczu przekonał się o tym Kai Havertz, który, mimo że strzelił w drugą stronę od bramkarza — zatrzymał się na słupku. 23-letni Niemiec miał jednak szczęście, bo zawodnicy przedwcześnie wbiegli w pole karne, więc arbiter postanowił powtórzyć strzał z 11. metrów. Drugi raz piłkarz Chelsea już się nie pomylił — uderzył w tę samą stronę, a Meyer ponownie rzucił się w przeciwną.
Po prawie godzinie gry Borussia była blisko gola kontaktowego — wówczas odnalazł się Jude Bellingham, który jednak spudłował przed Kepą. Widać było brak Juliana Brandta czy Karima Adeyemiego oraz napastnika z prawdziwego zdarzenia, na którego można byłoby grać bezpośrednie piłki. Haller nie wrócił do optymalnej formy po wygranej walce z rakiem. Moukoko obecnie jest kontuzjowany, ale wcześniej i tak nie był w formie. Modeste z kolei to kompletny zawód w Dortmundzie.
Im bliżej było ostatniego gwizdka, tym bardziej nie opuszczało mnie wrażenie, że „The Blues” się poczuli, a ich nadmiernej pewności siebie nie potrafili zabić Dortmundczycy. Swoje robił też efekt własnego boiska w takim momencie dwumeczu, bo kibice z Londynu najprawdopodobniej zdarli dzisiaj wszystkie gardła. Dodatkowo mam wrażenie, że wyszło relatywnie małe doświadczenie szkoleniowca BVB, który nie mógł znaleźć odpowiedniej taktyki. Do ostatnich minut wyglądało to wszystko nerwowo ze strony Borussii, która nie zdążyła już odrobić strat, ba! To Londyńczycy byli bliżej trzeciej bramki.