Paulo Sousa i Flamengo – historia prawdziwa

Paulo Sousa po niecałych sześciu miesiącach został zwolniony z Flamengo. Przez ten czas do polskich mediów przebijały się informacje o wynikach Paulo Sousy, szczególnie, kiedy byłemu selekcjonerowi naszej reprezentacji nie wiodło się dobrze. Przegrane derby z Fluminense, kolejne porażki, plotki o zwolnieniu i niezadowolenie kibiców. Śledząc polskie media jasne jest, że Paulo Sousa we Flamengo się skompromitował. Jak było jednak naprawdę i dlaczego Portugalczykowi nie wyszło? W tym tekście postaramy się odpowiedzieć na to pytanie.

REKLAMA

Wieści, jakie płynęły z Brazylii do Polski w kontekście Paulo Sousy były wyłącznie negatywne. Media budowały narrację, że Portugalczykowi słabo idzie we Flamengo i przedstawiały go w złym świetle, bo takie informacje wywołują wśród czytelników najwięcej zainteresowania. Nic dziwnego, bo Sousa – cytując już kultowe słowa Mateusza Borka – „oszukał 40 milionów Polaków” i zrezygnował z pracy w reprezentacji przed arcyważnymi barażami o awans do Mistrzostw Świata w Katarze na rzecz lepszej finansowo oferty z czołowego brazylijskiego klubu. Media pisały to, co ludzie chcieli przeczytać. Rozgrywki w Brazylii ogląda w Polsce dosłownie garstka osób, więc siłą rzeczy narracja kreowała się poprzez wyniki. Nie zagłębiano się w szczegóły, bo nie było to potrzebne. Ludziom wystarczyło wiedzieć, że Sousa przegrywa.

Trudny żywot trenera w Brazylii

Paulo Sousa przychodził do Flamengo jako trener, który miał przebudować zespół. W klubie ciągle żyją wydarzeniami z 2019 roku, kiedy Fla wygrali Copa Libertadores. Mimo, że w ostatnich sezonach zostali mistrzem (2020 rok) i wicemistrzem (2021) kraju to w klubie mieli apetyt na więcej. I zagwarantować miał to Paulo Sousa. Sam Portugalczyk często tłumaczył słabe wyniki zespołu magicznym słowem „proces”. Zaznaczał, aby dać mu czas na wprowadzenie swoich metod. W Brazylii to jednak praktycznie niemożliwe. Tam czas dla trenerów leci co najmniej dwa razy szybciej niż w Europie. Paulo Sousa nie przepracował we Flamengo nawet pół roku, a w momencie zwolnienia był szóstym najdłużej pracującym trenerem w 20-zespołowej lidze brazylijskiej. Osoby decyzyjne w klubach Kraju Kawy nie mają za grosz cierpliwości. Żonglowanie trenerami jest tam na porządku dziennym. Każdy pracuje pod presją czasu i wyniku.

Dobrze widać to na samym przykładzie Flamengo. Jorge Jesus zerwał kontrakt z klubem w lipcu 2020 roku. Minęły niecałe dwa lata, a klub właśnie szuka piątego trenera, który będzie w stanie powtórzyć jego sukces. Rzućmy okiem, jak wyglądała lista szkoleniowców Flamego w tym czasie:

  • Domenec Torrent – 98 dni, 23 mecze
  • Rogerio Ceni – 242 dni, 44 mecze
  • Renato Gaucho – 140 dni, 38 meczów
  • Paulo Sousa – 150 dni, 32 mecze

Paulo Sousa nie był jedynym, który nie podołał misji.

150 dni na stanowisku trenera to z naszej perspektywy bardzo krótki okres, ale w Brazylii… – W Brazylii to niestety norma. Włodarze klubów ciągle żonglują trenerami. To, że Sousa zostanie zwolniony było wiadomo od początku jego zatrudnienia. Kwestia było tylko kiedy to nastąpi… – komentuje RobsonUnited, użytkownik Twittera, który śledzi brazylijską piłkę. Rozstanie z Sousą po takim czasie nie jest więc przypadkiem nadzwyczajnym, a przykładem braku cierpliwości i zaufania władz Flamengo. Jeśli zatrudniali byłego selekcjonera reprezentacji Polski z myślą o przebudowie zespołu to podstawowym narzędziem, jakie należało mu zapewnić jest czas. Nawet, kiedy wydawało się, że ten proces zmierza donikąd.

Gdzie Paulo Sousa popełnił błędy?

Podobnie, jak w reprezentacji Polski Portugalczyk wszedł do Flamengo z założeniem, że będzie ustawiał zespół z trójką środkowych obrońców i wahadłowymi. I – również podobnie, jak podczas pracy dla naszej kadry – zarzucano mu, że wystawia zawodników na nieswoich pozycjach (choć w reprezentacji wynikało to w dużej mierze z braku odpowiednich wykonawców pod ten system). Evertona Ribeiro, nominalnego ofensywnego pomocnika Paulo Sousa zaraz po przyjściu przesunął na lewe wahadło. Dopiero, kiedy zobaczył, że Brazylijczykowi nie służy ta pozycja przywrócił mu bardziej naturalne środowisko. Innym przykładem piłkarza, dla którego Sousa chciał znaleźć nową rolę jest Willian Arao. – To środkowy pomocnik, a grał wiele meczów na środku obrony. Popełniał niesamowite błędy. Gole samobójcze, „babole” że głowa mała. To był największy zapalnik. – rozjaśnia sprawę użytkownik RobsonUnited.

Z czasem Paulo Sousa zaczął jednak zmieniać ustawienie zespołu pomiędzy meczami. Pod tym względem był zdecydowanie bardziej elastyczny niż w reprezentacji Polski, gdzie w fazie ofensywnej zawsze graliśmy na trójkę środkowych obrońców i wahadłowych oraz dwójkę napastników, a jedynie podczas bronienia system różnił się w niektórych spotkaniach. – Ustawienia były zmieniane ze względu na ciągłą rotację. Mecze co trzy dni od początku roku i granie w czterech rozgrywkach musi wiązać się ze zmianami. W Brazylii gra się na okrągło. Mecz goni mecz. Kontuzje nie pomagały, długi czas nie było Rodrigo Caio, wypadał Filipe Luis itd. – diagnozuje przyczyny zmian w ustawieniu RobsonUnited. Częsta rotacja w wyjściowej jedenastce prowadziła też do kolejnej rzeczy, za którą obrywało się Sousie – nieumiejętności wyklarowania podstawowego składu. Więcej niż 50% możliwych minut we wszystkich rozgrywkach rozegrało tylko 7 zawodników.

Błędy, które popełniał we Flamengo Paulo Sousa były podobne do tych w reprezentacji Polski.

Generalnie można znaleźć trochę analogii w prowadzeniu obu tych zespołów. Wszyscy przekonaliśmy się, że Portugalczyk to świetny mówca i znakomicie potrafi zadbać o swój P-R. U nas na pierwszej konferencji prasowej cytował Jana Pawła II, a przychodząc do Flamengo od razu podkreślał, jak wielki jest to klub i poprosił nawet o książki opisujące historię Fla. Wiedział, jak kupić sobie kibiców. Nieprzypadkowo w naszym kraju przypisano mu przydomek „siwy bajerant”.

Na boisku drużyna Flamengo nie była jednak kopią reprezentacji Polski. Sousa nie chciał przenieść 1:1 schematów, które usiłował wypracować z Lewandowskim i spółką na grunt brazylijski, choć pryncypia filozofii Portugalczyka zostały zachowane. Flamengo stawiało na utrzymywanie się przy piłce (średnio 57,1% w Campeonato Brasileiro; drugi najwyższy), ale nie przekładało się to na wiele okazji strzeleckich (11. miejsce w liczbie oddanych strzałów, a już w szczególności na gole (mniej niż 10 bramek strzeliły tylko 4 zespoły). – Ciężko szukać podobieństw z reprezentacją Polski. Mnogość meczów i specyfika gry w Kraju Kawy jest zupełnie inna. Piłkarze bazują na technice, gra jest wolniejsza niż w Europie. Flamengo bazowało na graczach technicznych, jak Everton Ribeiro czy de Arrascaeta. – słusznie zauważa użytkownik Robson United. Prowadzenie reprezentacji, a drużyny klubowej to dwa inne światy.

Liga brazylijska jest bardzo wyrównana

System rozgrywek w Brazylii jest mocno pogmatwany. W skrócie – na początku roku rozgrywane są rozgrywki stanowe (Flamengo uczestniczy w Campeonato Carioca, czyli liga stanu Rio De Janeiro), a dopiero na wiosnę rozpoczyna się Campeonato Brasileiro, czyli liga krajowa oraz Copa Libertadores – południowoamerykański odpowiednik Ligi Mistrzów. Dla zainteresowanych, którzy chcą bardziej szczegółowo zgłębić temat podsyłam poniższy wątek.

REKLAMA

O ile w rozgrywkach stanowych Flamengo wraz z Fluminense, Botafogo i Vasco dominuje od lat, o tyle liga brazylijska jest tak wyrównana, że nie trudno z czołowej drużyny stać się zespołem przeciętnym.

Wystarczy spojrzeć na aktualną tabelę brazylijskiej Serie A. Palmeiras, aktualny lider zdobywa średnio 1,9 pkt/mecz. Żaden zespół nie wygrał więcej niż połowy spotkań. Ścisk w tabeli jest tak ogromny, iż wystarczy jedna kolejka, a przetasowania mogą być gigantyczne. Flamengo zajmując 14. miejsce ma do TOP 4 gwarantującego grę w Copa Libertadores tylko 4 punkty straty. Nawet porażka z ostatnią w tabeli Fortalezą, która przelała czarę goryczy w kwestii zwolnienia Paulo Sousy nie była sensacją. – Fortaleza to nie jest jakiś „słabiak”. W fazie grupowej Copa Libertadores wyszli obok River Plate i pod koniec czerwca czeka ich 1/8 finału tych rozgrywek – przypomina użytkownik Twittera RobsonUnited. Dla lepszego zobrazowania sytuacji – aby uczestniczyć w Copa Libertadores trzeba zająć minimum 6. miejsce w lidze brazylijskiej. Fortaleza w ubiegłym sezonie była czwarta.

Tabela ligi brazylijskiej; screen: flashscore.pl

Historia pokazuje, że średnia 2 pkt/mecz w każdym sezonie w ostatniej dekadzie gwarantuje wicemistrzostwo kraju, a niekiedy nawet tytuł dla najlepszej drużyny w Brazylii.

Popatrzmy, jak punktowali mistrzowie kraju w ostatnich pięciu sezonach:

  • 2017 – Corinthians – 72 pkt, średnia 1,89 pkt/mecz
  • 2018 – Palmeiras – 80 pkt, średnia 2,11 pkt/mecz
  • 2019 – Flamengo – 90 pkt, średnia 2,37 pkt/mecz
  • 2020 – Flamnego – 71 pkt, średnia 1,87 pkt/mecz
  • 2021 – Atletico Mineiro – 84 pkt, średnia 2,21/mecz

Mamy tu jeden wyjątek potwierdzający regułę, czyli wspomniane Flamengo z 2019 roku, do którego wzdychają działacze tego klubu i od trzech lat bezskutecznie próbują nawiązać do tych czasów. Dla porównania – w minionym sezonie pięciu czołowych lig europejskich w czterech (La Liga, Serie A, Bundesliga i Ligue 1) mistrz kraju zdobywał średnio 2,26 pkt/mecz. W Premier League ta średnia była wyższa. O ile gigantom z Europy momenty kryzysowe mogą ujść na sucho, bo większość meczów ligowych i tak są w stanie wygrać indywidualną jakością piłkarzy, tak w Brazylii konkurencja jest na tyle wymagająca, że spadek formy ma bolesne konsekwencje w zdobytych punktach.

Czy Paulo Sousa zawiódł tak bardzo, jak przedstawiają to polskie media?

Brazylijskie media oczywiście również nie oszczędzały i nie oszczędzają byłego selekcjonera reprezentacji Polski, ale winą za obecny kształt Flamengo obarczają także zarząd klubu. W Brazylii „wielkość” nie jest dana na stałe. Każdy utytułowany klub ma takie momenty, w których musi zmienić priorytety i walczyć o utrzymanie (nie nawiązuje tu akurat do obecnego sezonu Flamengo, bo po 10 meczach nie wolno jeszcze ich na to skazywać). Przykładowo Corinthians po wygraniu ligi w 2017 roku następny sezon zakończyło na 13. miejscu. Atletico Mineiro to aktualny mistrz kraju, a w 2019 roku zajęli 13. lokatę. Gremio w poprzednim sezonie spadło do Serie B, a rok wcześniej zakończyli ligę na 6. miejscu. Jeśli myśleliście, że Ekstraklasa jest nieprzewidywalna to, co dopiero powiedzieć o brazylijskiej Serie A? Tam nie ma czegoś takiego, jak stabilizacja.

Paulo Sousa rozczarował kibiców Flamengo, bo Portugalczyk nie nadaje się do pracy pod tak dużą presją czasu. W Brazylii wszystko musi być dograne na już, dlatego głowy kolejnych trenerów ciągle są ścinane. Teoretycznie Sousa miał wyższą średnią punktów na mecz (1,94) od Rogerio Ceniego (1,87) i Domeneca Torrenta (1,92). Porażka w finale rozgrywek stanowych, przegrany Superpuchar Brazylii w rzutach karnych oraz słaby start w lidze nagiął jednak cierpliwość zarządu Flamengo. – Na pewno nie było tak źle jak nasze media to przedstawiają. Przez większość artykułów przemawia zawiść, chęć zemsty, a mam wrażenie iż 3/4 osób piszących o nim nawet nie raczyło obejrzeć meczu Flamengo. Rano sprawdzano suchy wynik, była porażka i od razu odpalano grilla. W ten sposób powstawały teksty na temat Sousy. Najgorsza rzecz w tym, że zamiast skupić się na naszym podwórku, które wcale kolorowe nie jest ciągle wraca się do przeszłości. Pora zapomnieć i zakopać to raz na zawsze. – kończy RobsonUnited.

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,597FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ