Paluszek i główka to nie wymówka. To recepta Śląska na awans

Od rana włodarze klubu z Radomia musieli się zmagać z problemami dotyczącymi spraw pozasportowych, a wieczorem przyjechał do nich Śląsk Wrocław i wyrzucił z gry w Pucharze Polski. Piłkarze Jacka Magiery nie grzeszyli skutecznością pod bramką Macieja Kikolskiego, a mimo to wyjechali ze stadionu, mając trzy gole na swoim koncie. Pomyśleć co by było, gdyby urodzony w 2004 roku golkiper nie wypruwał sobie żył, odbijając liczne strzały Wojskowych. Rozmiary porażki pewnie byłyby wyższe, ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie, gdy to Śląsk tak czy tak gra dalej?

Sędzia Stefański show

Przeciętny kibic, który chciał obejrzeć sobie we wtorkowy wieczór Puchar Polski, mógł wymagać tego, że jedyny w tej kolejce pojedynek dwóch drużyn z Ekstraklasy będzie prezentował jakiś poziom. Do zachwytów było daleko, lecz zarówno Radomiak, jak i Śląsk nie są obecnie drużynami z ligowego topu. To, co oglądaliśmy na murawie w Radomiu, było w jakimś stopniu akceptowalne. Nie zepsuł tego nawet pan Daniel Stefański, który sypał żółtymi kartkami z rękawa jak na zawołanie (9 dla zawodników i 2 dla osób z ławek rezerwowych, tylko w pierwszej połowie), lecz w kluczowym momencie – czyli po faulu Christosa Donisa – nie zdecydował się na sięgnięcie po kartonik koloru czerwonego. To największa kontrowersja pierwszych 45 minut. Grek powinien wylecieć z boiska, gdyż ewidentnie był zainteresowany jedynie atakiem na nogi Jakuba Świerczoka. Arbiter tego meczu miał nieco inne zdanie, przy którym zamierzał zostać bez względu na liczne protesty. Był tak pewny siebie, że postanowił nie korzystać nawet z VAR-u.

REKLAMA

Swoją drogą, sędzia Stefański często podejmował decyzje odwrotnie, niż nakazywałaby to logika. Na początku meczu wbiegający w pole karne Piotr Samiec–Talar był nieczysto powstrzymywany przez Bruno Jordão, a w 18. minucie João Peglow był pociągany za koszulkę przez defensora Śląska w sytuacji, w której tak naprawdę do pokonania został mu tylko Rafał Leszczyński. Pomyśleć, że tyle można napisać o występie człowieka, który jest w meczu tylko w roli rozjemcy, a nie piłkarza. I to tylko po pierwszej połowie.

Śląsk długo główkował, jak zdobyć gola

Przechodząc już do samej gry, to wyglądało to trochę tak, jakby wrocławianie urządzili sobie trening strzelecki. Każda groźniejsza sytuacja pod bramką Macieja Kikolskiego wyglądała jak ćwiczenie treningowe mające na celu poprawić finalizowanie akcji. Szybkie rozegranie piłki, któryś z wariantów wrzutki w pole karne i uderzenie głową. Obrona Radomiaka nawet nie starała się przeszkadzać. Próbował Tommaso Guercio po dograniu od Świerczoka – strzał obok bramki. Główkował z bliska Świerczok – w środek bramki, więc obronił Kikolski. Samiec-Talar się poślizgnął i przypadkowo, ale celnie dograł do Aleksandra Paluszka – znów interwencja Kikolskiego. Jacek Magiera mógłby sobie urządzić pogadankę w szatni, jednak ukojenie jego nerwom przyniósł Paluszek. Po wspomnianym faulu Donisa na Świerczoku ze stojącej piłki dogrywał Samiec-Talar, a do bramki trafił właśnie 23-letni stoper. Wychowanek Śląska Wrocław otworzył wynik, lecz wciąż dałoby się przyczepić do finalizacji. Kikolski nie był wcale tak daleko od utrzymania czystego konta do przerwy.

źródło: X TVP Sport (@sport_tvppl)

Radomiak oczywiście też miał swoje szanse, jednak mimo wielu prób żaden z zawodników Bruno Baltazara nie zdołał pokonać Leszczyńskiego. Takowe podejmowali Peglow, Leândro i Vagner. Za każdym razem brakowało celności. Najlepszą miał ten ostatni, gdy po dograniu z prawej strony od Rafała Wolskiego stanął tuż przed bramkarzem dolnośląskiej drużyny. Reprezentant Republiki Zielonego Przylądka fatalnie przestrzelił, przenosząc piłkę nad bramką. Sam Leszczyński miał niewiele do roboty, gdyż do wykorzystania swojego refleksu zmuszony był tylko raz – po strzale sprzed pola karnego Rafała Wolskiego. Piłka nie zmierzała do bramki, jednak 32-latek wolał ją zbić na rzut rożny, niż podejmować ryzyko.

Paluszek i główka to nie tylko szkolna wymówka

Okazuje się, że w drugiej połowie za wiele się nie zmieniło. Ekipa Jacka Magiery miała przewagę i skrzętnie ją wykorzystywała. Uciekali się do najróżniejszych sposobów, aby podwyższyć wynik. Strzały po ziemi nie zaskakiwały Kikolskiego, więc Świerczok spróbował nawet uderzyć z połowy boiska. Piłka do bramki nie wpadła, lecz wcale tak daleko od celu nie było. W 61. minucie piłkarze Śląska dowiedzieli się, że nie trzeba było kombinować, tylko użyć tego, co już raz zadziałało. Wrzutka z rzutu wolnego w pole karne, tam do piłki dopada Paluszek i głową pakuje piłkę do bramki. Środkowy obrońca wrocławian wyrósł na bohatera tego pucharowego meczu, bo prócz bramek grał też najlepiej z trójki defensywnej. Choć trzeba przyznać, że nie był to wielki wyczyn, patrząc na formę Aleksa Petkova i Simeona Petrova.

Radomiak z szatni jakby nie wyszedł. Bezbarwny występ notowali piłkarze gospodarzy, przypatrując się, jak rywale znów pędzą na bramkę młodego bramkarza. Kikolski robił, co mógł, ale ciężko było nie skapitulować przy takiej postawie kolegów z formacji obronnej. Prócz bramek Paluszka z bliska, wpuścił też strzał Sebastiana Musiolika, który huknął z dystansu w 74. minucie. Pojawia się tylko pytanie – jak to się stało, że napastnik Śląska miał tyle miejsca przed polem karnym Radomiaka?

źródło: X TVP Sport (@sport_tvppl)

Mecz był już rozstrzygnięty, lecz jeszcze w końcówce gospodarze parokrotnie zapuścili się w pole karne Leszczyńskiego. Wynik się jednak nie zmienił. Śląsk Wrocław wrócił do domu z pewnym awansem wywalczonym w całkiem niezłym stylu. Nie można powiedzieć, że męczył się tak jak Pogoń Szczecin z Odrą Opole.

Radomiak Radom – Śląsk Wrocław 0:3 (Paluszek 45′, 61′, Musiolik 74′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,739FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ