Nowy „Wielki Widzew”? Mecz w Gliwicach daje nadzieje

Dobry, choć przegrany mecz z Jagiellonią Białystok. Zwycięstwo przed przerwą reprezentacyjną z GKS-em Katowice. Teraz pewna wygrana w Gliwicach. Do tego nowy trener, dyrektor sportowy, a także właściciel, który ma mocarstwo plany i jest gotowy zainwestować dużo pieniędzy w klub. Widzew Łódź i jego kibice mają teraz naprawdę dobry czas. Próba jest za mała, aby tu ferować końcowe wyroki, ale pierwsze wnioski można wyciągać. A te, jak na razie, są bardzo pozytywne.

Mecz w Gliwicach był debiutem na ławce trenerskiej Widzewa Željko Sopicia i chyba nawet on nie mógł wymarzyć sobie takiego przywitania z naszą ligą. Już w 7. minucie jego zespół z gracją wyszedł spod pressingu założonego przez Piast Gliwice, piłkę dostał Fran Alvarez i korzystając z biernej postawy defensorów, huknął z dystansu prosto do bramki. Nie ma to jak powrót Ekstraklasy okraszony takim pięknym strzałem.

REKLAMA

Widzew Łódź nic nie robił sobie z pressingu

Sam Alvarez był w pierwszej połowie niebywale aktywny. Nie wiemy czym nakarmił go Sopić przed meczem, ale z pewnością nie było to nic, na co zezwalają przepisy. Próbował swoich sił jeszcze dwukrotnie, ale uderzenia z początku meczu nie powtórzył. A sama bramka nie podłamała gospodarzy. Tak jak przed nią, tak i po niej piłkarze Aleksandara Vukovicia szli do swoich rywali wysoko, próbując odebrać piłkę na ich połowie, a nie raz także i pod polem karnym. Gliwiczanie uporczywie przeszkadzali łodzianom w rozgrywaniu piłki, lecz przyjezdni potrafili płynnie paroma podaniami uwolnić się spod tej presji.

Widać było wyćwiczony schemat ze zgraniem na ścianę do zawodnika ustawionego wyżej i uruchomieniem skrzydła. Takie rozwiązanie było powtarzane kilkukrotnie, a w 22. minucie przyniosło nawet gola. Piłkę na prawej flance otrzymał Jakub Sypek i przytomnie odnalazł zamykającego akcję z lewej strony Juljana Shehu. Albańczyk po prostu zrobił swoje. Nie miał wszak wyboru, bo piłkę było trzeba tylko skierować do pustej bramki. Chociaż znamy takich, którzy mogliby sobie i z takim zadaniem nie poradzić.

Piast przejął inicjatywę, ale (przepisowego) gola nie zdobył

Piast po drugim ciosie znowu chciał podjąć rękawicę, ale Maciej Rosołek dwukrotnie marnował dogodne sytuacje, choć w obu sędzia odgwizdał pozycję spaloną. Gospodarze pracowali jak w ukropie, ale przed przerwą nie zdołali złapać kontaktu. Choć nie tak daleko osiągnięcia celu był Erik Jirka. Po jego uderzeniu lewą nogą zmuszony do wysiłku został Rafał Gikiewicz. W drugiej połowie piłkarze Piasta wciąż kontynuowali gonienie wyniku i z biegiem czasu coraz lepiej im szło. Zasługi w zespole Widzewa za utrzymywanie bezpiecznej, dwubramkowej przewagi możemy przypisać defensywie, a przede wszystkim Gikiewiczowi.

Parokrotnie ratował on swoich kolegów w sytuacjach, wydawałoby się, opłakanych. Tak było po strzale Grzegorza Tomasiewicza, a chwilę później po poprawce od Jirki. Jak można było do bramkarza łodzian mieć pretensje w tym sezonie, tak tutaj trzeba mu zwrócić honor. Co prawda skapitulował on w 67. minucie, jednak z ratunkiem przybył sędzia liniowy, który zauważył spalonego. Ale piłka wpadła do siatki po dobitce z bliska, a wcześniej strzał głową Jakuba Czerwińskiego z bliska odbił bramkarz Widzewa.

Do końca rozstrzygnięcie nie było najpewniejsze. Zmienić to okazję miał Shehu, lecz najpierw w sytuacji sam na sam uderzył nad bramkarzem, ale i obok bramki. Chwilę później mając piłkę i czas podjął się uderzenia z dystansu, jednakże jego próba prawie ustrzeliła jednego z kibiców stojącego na trybunie za bramką.

Widzew w drugiej połowie nie brylował tak jak w pierwszej, ale wynik dowiózł. Dzięki świetnej postawie Gikiewicza zagrali także na zero z tyłu. To z pewnością są pozytywne informacje i początki czegoś dużego w przyszłości. Ale jest i nad czym pracować, bo Piast Gliwice po przerwie wyraźnie dominował.

Piast Gliwice – Widzew Łódź 0:2 (Alvarez 7′, Shehu 22′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,831FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ