Najpierw były 3 gole na Anfield, a teraz Brighton śrubuje kolejne minuty bez strzelonej bramki. Nie udało się z Tottenham mimo 14 strzałów, na zero z przodu zagrali również z Brentford na Gtech Community Stadium (21 uderzeń) oraz z najgorszą defensywą ligi obok Leicester, czyli Nottingham Forest (19 strzałów). Początek Roberto De Zerbiego może przywołać wspomnienia z ery poprzednika, Grahama Pottera, ale tylko z jego gorszych okresów. Brighton znowu ma problem ze strzelaniem goli i trener musi stanąć przed wyzwaniem, aby ten problem rozwiązać.
Problem Brighton powrócił
Kłopot ze strzelaniem goli panował w Brighton od przyjścia Grahama Pottera. Żarty z ich skuteczności i wartości bramek oczekiwanych (xG), które kompletnie nie przekładały się na rzeczywistą liczbę trafień robił sobie nawet admin kont w portalach społeczniościowych klubu. W końcówce poprzedniego sezonu angielski trener znalazł jednak receptę na zdobywanie bramek. W ostatnich 8 meczach minionych rozgrywek zdobyli 16 goli i z podobną średnią rozpoczęli także obecny sezon – od 11 trafień w 6 spotkaniach. Jako główną przyczynę takiego obrotu spraw wskazywano zmianę ustawienia zespołu. Obecny trener Chelsea odszedł od częstego rotowania formacjami i personaliami. Znalazł system, w którym Brighton funkcjonował świetnie i punktował na miarę kandydata do europejskich pucharów. Wtedy po Pottera zgłosiła się Chelsea i projekt, który tak dobrze się zapowiadał został zakończony. Jego kontynuatorem został Roberto De Zerbi.
Nowy trener nie rozpoczął od razu układania wszystkiego po swojemu. Przeciwnie – wyszedł z założenia, że nie będzie grzebał w czymś, co działało. Trzyma się ustawienia z trójką stoperów i co najwyżej dokonuje drobnych korekt personalnych. Remis 3:3 z Liverpoolem na Anfield poprzedzający nieznaczną porażkę 0:1 z Tottenhamem po wyrównanym spotkaniu dawał nadzieję na całkiem niezły start. Te jednak zaprzepaściły dwa kolejne mecze – z Brentford (0:2) i Nottingham Forest (0:1). Liczby mówią teraz jasno – Roberto De Zerbi jeszcze nie wygrał jako trener Brighton, a w ostatnich trzech meczach jego zespół nie strzelił żadnej bramki.
Dużo strzałów, mało dogodnych okazji
W ostatnich dwóch spotkaniach Brighton przypomniało o tym, co było ich największym kłopotem przez większość kadencji Grahama Pottera. Mewy potrafiły zdominować posiadanie piłki, prowadzić grę na połowie rywala i dzięki temu oddawać sporą liczbę uderzeń, ale problem w tym, że nie kreowali sobie wielu dogodnych sytuacji. Kolejne strzały wynikały bardziej z ciągłej dominacji i znajdowania się blisko pola karnego rywala niż ze starannie prowadzonych ataków. Wysiłki Brighton były niewspółmierne do końcowego efektu.
W trzech ostatnich meczach Premier League piłkarze Brighton strzelali na bramkę rywala aż 54 razy. Model xG (goli oczekiwanych) sugeruje, że Mewy zasłużyły na łącznie około 4 bramki z tych sytuacji, które mieli. Z prostej matematyki wychodzi więc, że jedno uderzenie było średnio warte około 0,08 xG, co jest wynikiem bardzo niskim. Ponad 1/3 strzałów, które Brighton oddawało w tym czasie została zablokowana przez rywali. Łącznie stworzyli sobie 6 „big chances”, czyli okazji, które Opta wycenia na co najmniej 40%-owe prawdopodobieństwo zakończenia się bramką. W skrócie – dużo strzałów, ale mało dobrych okazji. Dla porównania warto tutaj przytoczyć debiutanckie spotkanie De Zerbiego, czyli starcie z Liverpoolem. Na Anfield jego podopieczni oddali tylko 6 strzałów, ale wszystkie zostały sklasyfikowane jako „big chances”. Możliwość gry bardziej wertykalnej, bezpośredniej oraz wykorzystania przestrzeni bardziej posłużyła Mewom. W taki sposób grali też pod koniec ery Grahama Pottera, naznaczonej najlepszymi rezultatami.
Brak jakości w ostatniej tercji boiska
Brighton często jednak znajduje się w sytuacji, kiedy rywal oddaje im inicjatywę i ustawia zasieki na własnej połowie. Na taki przebieg spotkania Roberto De Zerbi też musi być przygotowany. Dotychczas Włoch przekonuje się, że ciężko liczyć na stworzenie sobie przewagi dzięki jakości zawodników. Na brak bramkostrzelnego napastnika klub cierpi od dawna. Danny Welbeck w obecnym sezonie nie strzelił jeszcze bramki i o ile kiedy zespołowi szło to był chwalony za to, jaką pracę wykonuje, tak kiedy rozpoczyna się posucha strzelecka całej drużyny to w pierwszej kolejności wzrok skierowany jest na napastnika. Mewom brakuje też piłkarzy, którzy po prostu dysponują dobrym uderzeniem i od czasu do czasu przerwaliby to jałowe rozgrywanie piłki wszerz posyłając bombę zza pola karnego.
Obserwując monotonne starania Brighton w próbie rozmontowania głęboko ustawionej defensywy wyraźnie widać, że przydałoby im się więcej piłkarzy o charakterystyce Mitomy. Japończyk regularnie wchodzi z ławki i każdą zmianą daje zespołowi pozytywny impuls. W ostatnim meczu z Nottingham Forest był nieobecny ze względu na kontuzję kostki i kto wie, czy nie był to brakujący element w drodze po 3 punkty. Kilka dni wcześniej, z Brentford pojawił się na boisku już od początku drugiej połowy i wykreował 3 szanse, (nikt w zespole nie miał więcej) z czego jedna była „dużą okazją”. Takich mobilnych piłkarzy, którzy potrafią stworzyć indywidualną przewagę brakuje Roberto De Zerbiemu. Oprócz Mitomy jest jeszcze Leandro Trossard, na którym opierała się większość ataków Mew w meczu z Forest. Same schematy to czasami za mało, kiedy rywal ogranicza przestrzeń. Potrzebne jest też podejmowanie ryzyka. Wchodzenie w pojedynki, czy odważne prowadzenie piłki w oczekiwaniu aż szyki przeciwnika się rozluźnią.
Na ten moment Brighton przypomina zespół, który w posiadaniu piłki aż za bardzo dba o to, żeby jej nie stracić.
Można odnieść wrażenie, że cofnęli się w czasie o kilkanaście miesięcy. Graham Potter długo myślał, jak z tej grupy ludzi wycisnąć gole, ale w końcu mu się udało. Teraz przed tym samym zadaniem stoi Roberto De Zerbi. Historia sugeruje, że może to zająć trochę czasu.
***
Fanów Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej