Po porażce w derbach z Arsenalem w zeszłym tygodniu i zaledwie bezbramkowym remisie w Lidze Mistrzów we Frankfurcie Tottenham wrócił na zwycięski szlak. Dziś pokonali Brighton, aczkolwiek dyskusja o stylu gry, efektowności tej drużyny i wszystkich czynnikach, na które – oprócz wyniku – zwracają kibice raczej nie ustanie.
Tottenham zmienił dziś ustawienie.
Antonio Conte w miejsce Richarlisona wprowadził Bissoumę zagęszczając środek pola i przechodząc na ustawienie 5-3-2. Teoretycznie w takim systemie Koguty mają tylko dwóch stricte ofensywnych zawodników, aczkolwiek Harry Kane i Heung-min Son skazani na siebie i tak są w stanie coś wypracować. Ponadto taka zmiana rozwiązała problem, z którym zespół Antonio Conte zmagał się w wielu meczach tego sezonu. Rywale często tworzyli przewagę w środku pola przeciwko dwójce pomocników Tottenhamu. Było to widać przede wszystkim w meczach z najsilniejszymi rywalami. Z Brighton miało to sens, ponieważ to zespół, który lubi utrzymywać się przy piłce, jest w dobrej formie i często gra przez środek.
Tottenham wyszedł na prowadzenie w 22. minucie, a bramkę strzelił Harry Kane. To już ósmy gol Anglika w dziewiątym meczu tego sezonu. Gdyby nie pewien Norweg to pewnie o wyczynach Kane’a mówilibyśmy znacznie więcej. Trójka środkowych pomocników w składzie nie sprawiła, że Tottenham spokojnie kontrolował mecz, ale uszczelniła defensywę zespołu. Brighton potrafiło zepchnąć gości do niskiej obrony, dłużej utrzymać się przy piłce, jednak wielu klarownych okazji na zdobycie bramki nie mieli. Nie potrafili zlokalizować słabego punktu rywala. Cristian Romero we wzorcowy spokój zaopiekował się Trossardem, reszta ofensywnych zawodnikó Brighton też nie potrafiła zrobić indywidualnej przewagi. Aby skruszyć mur ustawiony przez Koguty musieli przeprowadzić kombinacyjną akcję w naprawdę szybkim tempie. Antonio Conte, często uważany za trenera uwiązanego do jednej taktyki, odkrył plan B. Ustawienie, które pewnie częściej będzie wykorzystywał w meczach z najsilniejszymi rywalami.
Brighton również ma powody do zadowolenia.
Roberto De Zerbi w pierwszych dwóch meczach zdobył „tylko” punkt, ale biorąc pod uwagę, że na starcie musiał mierzyć się z Liverpoolem i Tottenhamem to taki dorobek wcale nie jest rozczarowaniem. Co więcej, gra zespołu wygląda obiecująco. Personalnie i taktycznie dużo zmian względem kadencji Pottera nie ma, aczkolwiek można zauważyć, że podejmują jeszcze więcej ryzyka przy rozegraniu i częściej próbują grać wertykalnie. Nie wiemy, jak to będzie wyglądać z niżej notowanymi rywalami, ale wiemy już, że ich mecze z czołówką można wrzucić do kategorii must-watch. Mimo tylko jednej bramki kibice na The Amex nie mogli się nudzić. I to nie za sprawą rywala, a ich ulubieńców.
***
Fanów Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej