Latem na London Stadium doszło do rewolucji. Z klubem pożegnał się David Moyes, który doprowadził West Ham do największych sukcesów w nowożytnej historii. Po ostatnim sezonie właściciele doszli jednak do wniosku, że pewna formuła się wyczerpała i na stanowisku trenera potrzebna jest zmiana. Zatrudniono więc Julena Lopeteguiego, którego sposób patrzenia na piłkę jest inny niż Moyesa. Podczas gdy Szkot skupiał się w pierwszej kolejności na zabezpieczeniu własnej bramki, bezpośredniej grze i kontratakach, Hiszpan chce, aby jego drużyna częściej utrzymywała się przy piłce i stosowała wysoki pressing. Początki byłego trenera m.in. Wolves czy Sevilli — jak zwykle w takich przypadkach — są trudne.
Zmiany nie tylko na ławce trenerskiej
Główną roszadą w West Hamie tego lata była oczywiście ta na stanowisku trenera. Niemniej jednak znacząco zmieniła się również kadra zespołu. Młoty wydały w minionym oknie transferowym prawie 150 milionów euro, jednocześnie zarabiając na sprzedaży piłkarzy około 100 milionów mniej. Do klubu przyszło – nie licząc wracających z wypożyczeń – aż dziewięciu nowych zawodników. Co więcej, w większości są to piłkarze z miejsca mogący wejść do podstawowego składu lub wzmocnić rywalizację na poszczególnych pozycjach. Jedynymi transferami, które można traktować bardziej jako uzupełnienia składu są trzeci bramkarz Wes Foderingham i 18-letni Luis Guilherme.
Co więcej, w klubie udało się pozbyć większości zawodników, których Lopetegui nie widział w swoich planach i którzy po przyjściu nowych piłkarzy nie dostawaliby wielu minut. Dzięki temu kadra Młotów nie jest tak szeroka, co jest zrozumiałe przy rywalizacji jedynie na krajowym podwórku. Pokaźne inwestycje tego lata pokazują, że Lopetegui dostał od właścicieli duży kredyt zaufania, który będzie musiał szybko zacząć spłacać. Zresztą przez wielu kibiców i ekspertów West Ham był uznawany za jednego z największych wygranych letniego okienka. Co prawda, wydano sporo pieniędzy, jednak na papierze transfery te wydawały się być sensowne.
West Ham słabo rozpoczął sezon
Julen Lopetegui szybko przekonał się jednak, że zmiana stylu gry oraz wkomponowanie nowych piłkarzy do drużyny wcale nie będzie takie proste. Po pierwszych pięciu kolejkach West Ham ma na koncie tylko cztery punkty i jedno zwycięstwo. Oczywiście można usprawiedliwiać nowego trenera tym, że jak dotąd przegrał tylko z Aston Villą, Manchesterem City i Chelsea, a więc zespołami, które kończyły poprzedni sezon w pierwszej szóstce. Niemniej jednak jedynie mecz z Aston Villą (2,8 – 2,67 xG na korzyść West Hamu) był całkiem niezły w wykonaniu Młotów. Przeciwko The Cittizens (0,95 – 3,19 xG) i The Blues (0,76 – 2,4 xG) byli wyraźnie słabsi.
Podobnie było w pozostałych spotkaniach, w których zdobywali punkty. Z przebiegu meczu ciężko stwierdzić, aby West Ham w tych starciach zasłużył na cztery oczka. Mecz z Crystal Palace był dość wyrównany (1,53 – 1,38 xG na korzyść West Hamu) i dopiero w drugiej połowie po dwóch kontrach Młoty zdobyły dwie bramki i zapewniły sobie zwycięstwo. Natomiast przeciwko Fulham byli wyraźnie słabsi (2,89 – 0,68 xG), a remis uratowali dopiero w doliczonym czasie gry. Według modelu goli oczekiwanych – na bazie danych z Understat – West Ham zasłużył na niecałe cztery punkty. Gorsze pod tym względem są tylko Leicester, Everton i Ipswich.
Lopeteguiego bardziej niż same wyniki może jednak martwić to, że jego zespół nie wygląda na zespół wiedzący, jak ma grać. Oczywiście za kadencji nowego trenera doszło do pewnych zmian w kontekście stylu gry. West Ham częściej niż w poprzedniej kampanii utrzymuje się przy piłce, buduje akcje krótkimi podaniami oraz stosuje wysoki pressing. Problem w tym, że Młoty wciąż najlepiej wyglądają, gdy nie muszą prowadzić gry, a mogą się cofnąć i liczyć na kontrataki. W grze West Hamu nadal jest mało wypracowanych schematów w ataku pozycyjnym. Większość sytuacji tworzą po szybkich atakach i wykorzystaniu indywidualnych umiejętności Jarroda Bowena czy Mohammeda Kudusa.
Problemy w defensywie nie zniknęły
Lopetegui jak narazie nie poprawił też organizacji gry w obronie, która — pomimo defensywnego nastawienia Moyesa – przeciekała już w ubiegłych rozgrywkach. Jedynie trzech spadkowiczów – Luton, Burnley i Sheffield – w minionym sezonie straciło więcej goli niż West Ham. Pod względem xGC (oczekiwanych goli traconych) ekipa Moyesa była nawet trzecią najgorszą w całej lidze. W obecnym z kolei tylko Wolves i Everton straciły więcej bramek, a wyższy wskaźnik xGC mają jedynie Brentford i Ipswich. Co więcej, żaden zespół nie dopuścił rywali do większej liczby strzałów z pola karnego oraz dużych szans.
Problemy Młotów w grze defensywnej najlepiej było widać w meczu poprzedniej kolejki z Chelsea. West Ham od początku chciał pressować wysoko, stosując krycie indywidualne. W tym celu Lopetegui zmienił ustawienie w defensywie na 5-3-2, cofając na środek obrony Edsona Alvareza, który miał za zadanie pilnować Nicolasa Jacksona. Pomysł ten okazał się kompletnie nietrafiony. W grze West Hamu brakowało intensywności. Piłkarze nie doskakiwali wystarczająco szybko i agresywnie do swoich rywali, a obrońcy przegrywali pojedynki szybkościowe. Chelsea notorycznie z łatwością wychodziła spod pressingu i wykorzystywała przestrzeń za linią obrony. Po drugim straconym golu Lopetegui szybko porzucił ten pomysł i wrócił do ustawienia, które stosował w poprzednich spotkaniach.
West Ham już raz to przerabiał
Oczywiście pięć meczów nowego sezonu to za wcześnie, aby wydać wyrok na Lopeteguiego, jednak początki nie są obiecujące. Trzy miesiące pracy to wciąż mało, jednak hiszpański szkoleniowiec miał cały okres przygotowawczy oraz przerwę reprezentacyjną, podczas których miał możliwość bardziej dogłębnego wytłumaczenia zawodnikom swojej filozofii gry. Do tego Młoty nie grają w europejskich pucharach, co oznacza więcej pracy z zespołem na boisku treningowym. Jak dotąd w środku tygodnia ekipa Lopeteguiego rozegrała tylko jeden mecz. Mimo to ciężko w ich grze zauważyć jakiekolwiek automatyzmy wypracowane przez nowego trenera. Czy to w konstruowaniu ataków pozycyjnych, czy w grze bez piłki. West Ham wciąż najlepiej wygląda, grając w stylu, który wszczepił w ten zespół Moyes przez ostatnich kilka lat.
Zatrudniając Lopeteguiego właściciele chcieli, aby ich drużyna grała bardziej ofensywną i atrakcyjną piłkę. Niemniej jednak, szybko okazało się, że kadra, którą zastał Hiszpan na London Stadium jest bardziej przystosowana do bezpośredniej gry preferowanej przez jego poprzednika. Właściciele klubu mogli spodziewać się tego, że taka transformacja może trochę potrwać i niekoniecznie musi się udać. Sami przecież przerabiali to już wcześniej zwalniając Davida Moyesa i zatrudniając w jego miejsce Manuela Pellegriniego. Narazie za wcześnie jest, aby stwierdzić, że tak samo będzie w przypadku Lopeteguiego, jednak początek jego pracy pozwala sądzić, że historia zatoczy koło.