Real Madryt nie pozwolił na niespodziankę. Mimo dzielnych starań Borussi Dortmund, Królewscy sięgnęli po trofeum Ligi Mistrzów po raz 15 w swojej historii.
Real kompletnie zbity z pantałyku
Przed startem meczu wielu dziennikarzy i ekspertów telewizyjnych racjonalnie typowało Real Madryt jako wyraźnego faworyta finału Ligi Mistrzów. Za Królewskimi przemawiało doświadczenie w takich spotkaniach, jakość poszczególnych zawodników, wyrachowanie w walce o najwyższą stawkę. Sporo w mediach mówiło się także o specjalnym planie sztabu Los Blancos na przygotowanie drużyny pod starcie na Wembley. Podopieczni Ancelottiego mieli trenować bardzo intensywnie w ostatnim czasie, aby znaleźć się w jak najlepszej dyspozycji fizycznej na 1 czerwca. Tymczasem pierwsza połowa rywalizacji z Borussią Dortmund drastycznie różniła się od tego, czego mogli spodziewać się fani Realu.
Ekipa z Niemiec przeważała w zasadzie w każdym elemencie gry. Podopieczni Edina Terzicia nie pozwalali złapać rywalom jakiegokolwiek rytmu, świetnie pressując, przesuwając formacje, czy wygrywając pojedynki. Lewa flanka Galacticos na której miał hulać Vinicius Junior była skutecznie neutralizowana przez Juliana Ryersona, wspieranego m.in. przez Matsa Hummelsa. A kiedy już Brazylijczyk spróbował zagrozić Kobelowi odbiorem tuż przed bramką, skończyło się żółtą kartką dla napastnika Królewskich. Ponownie niewidoczny był Rodrygo, który wyglądał na mocno zagubionego.
Borussia za to raz po raz zagrażała przeciwnikom dopracowanymi do perfekcji szybkimi atakami z kontry. Die Borussen między 21. a 28. minutą mieli trzy znakomite okazje, aby wyjść na prowadzenie. Najpierw w sytuacji sam na sam Adeyemi próbując obejść Thibauta Courtois został zablokowany przez Carvajala. Potem Fullkrug uderzał w słupek (choć patrząc na powtórki napastnik reprezentacji Niemiec był tam na spalonym). A jeszcze chwilę później ten sam zawodnik nie zdołał wbić futbolówki do bramki po interwencji belgijskiego bramkarza.
Mimo, że gol wisiał w powietrzu, Królewskim udało się dotrwać do przerwy bez straty gola. BVB mogło sobie pluć w brodę, że nie zamienili przynajmniej jednej ze swoich okazji na bramkę.
Real wrócił do szyku
Po tak rozczarowującej pierwszej odsłonie w wykonaniu Madrytu, Carlo Ancelotti był zmuszony jakoś zainterweniować w szatni aby rozpalić płomień w swoich zawodnikach. Ktoś musiał dać na boisku impuls do zmiany nastawienia. W 49. minucie sposobność ku temu miał Toni Kroos. Pomocnik rozgrywający swój ostatni mecz w barwach Realu Madryt, uderzał z charakterystyczną dla niego precyzją z rzutu wolnego. Piłkę zmierzająca w okienko wybił jednak szybujący w powietrzu Gregor Kobel. Kolejną dobrą okazję Królewscy mieli w 57. minucie. Nico Schlotterbeck zbił piłkę głowę w kierunku Carvajala, a ten bez większego namysłu uderzył z woleja. Skutecznie strzał zablokował jednak Ian Maatsen, a piłkę bezpiecznie wyłapał Kobel.
Los Blancos ewidentnie odzyskali nieco rezonu. Mieli nieco więcej z gry, a Borussia nie szalała już tak z kontrami. Co nie oznacza, że gracze w żółto-czarnych koszulkach przestali stwarzać sobie okazje. W 63. minucie Courtois miał okazję posmakować specjalności Niclasa Fullkruga, czyli strzału głową. Niemiec uderzał z dużym impetem po dośrodkowaniu Adeyemiego, jednak zbyt blisko środka bramki aby jeden z najlepszych bramkarzy świata sobie z tym nie poradził. W miarę jak upływały kolejne minuty tego spotkania, widzowie finału LM mogli dochodzić do radosnej konkluzji. Nareszcie nie mieliśmy do czynienia z nudnym finałem prestiżowych rozgrywek opartym na piłkarskich szachach.
W 69. minucie niewiele brakowało, a bramkarz Borussi przeliczyłby się z wyjściem do dośrodkowania. Gdyby w ostatniej chwili Szwajcar nie dotknął futbolówki, ta mogłaby wpaść bezpośrednio do bramki, nawet bez udziału wyskakującego do piłki Jude’a Bellinghama.
Nieuniknione stało się faktem
W 72. minucie nadszedł moment, na który wszyscy fani BVB czekali. Marco Reus pojawił się na murawie, aby podobnie jak jego rodak Kroos rozegrać ostatni mecz w klubowych barwach. Kontrowersyjny wydawać mógł się za to fakt, że zmienił on świetnie grającego Karima Adeyemiego. Niezależnie czy była to kwestia właśnie tej roszady, wejście Reusa zesłało na Borussię fatum. Minutę po wkroczeniu legendy Signal Iduna Park na boisko, bramkę na 1:0 po wrzutce Kroosa zdobył Carvajal. Ten moment jakby podłamał zespół z Zagłębia Ruhry.
W ciągu kilku minut po tej bramce Królewscy mieli kilka dogodnych sytuacji na strzelenie gola. Nadzieję dawał jedynie Kobel i jego zapierające dech w piersiach interwencje. Defensywa BVB niestety posypała się zbyt mocno i w 83. minucie na 2:0 strzelił Vinicius. W tym momencie w zasadzie każdy zdawał sobie sprawę, że jest już po meczu. Światełkiem w tunelu dla Borussi i jej fanów miał być gol Fullkruga, ale trafienie nie zostało uznane z racji na spalonego.
Pierwsza połowa mogła nas złudzić, że dojdzie do jakiejś niespodzianki. Zakończyło się formalnością Realu w postaci 15. trofeum Ligi Mistrzów. Królewscy podsumowali w ten sposób swoją dominację w erze Champions League rozgrywanej w znanej dotychczas formule.