Chelsea, która w 2023 roku znajduje się w kryzysie i do wczoraj wygrała tylko 2 z 12 meczów odrobiła straty z pierwszego spotkania i wyeliminowała Borussię Dortmund, która z kolei po mundialu wygrała wszystkie możliwe mecze. Brzmi jak niemałe osiągnięcie, ale w klubie ze Stamford Bridge postrzegali to jako obowiązek. Graham Potter więc tylko i aż kupił sobie czas. „Tylko” – ponieważ przejściem BVB nie przekonał nieprzekonanych. „Aż” – ponieważ tego czasu najbardziej teraz potrzebuje.
Taktyka ataku błyskawicznego
Choć Chelsea od pierwszego gwizdka sędziego na Stamford Bridge ruszyła, aby odrabiać straty to nie zrobili tego w typowym dla zespołów Grahama Pottera stylu. Od przyjścia Anglika zespół w Premier League notuje średnie posiadanie piłki na poziomie 59,1%, co jest czwartym najwyższym wynikiem w lidze. Oczywiście, Chelsea w większości meczów jest faworytem i jej jedynym celem jest zwycięstwo, jednak w klubie o słabszym potencjale ludzkim, czyli w Brighton Potter również stawiał na długie utrzymywanie się przy piłce i spokojne ataki. W ostatnim pełnym sezonie pracy Anglika na The Amex (2021/22) Mewy były czwartym najczęściej posiadającym futbolówkę zespołem. Chelsea Pottera jest też drużyną grającą bardzo cierpliwie, co też często wynika z braku pomysłu na atak. W liczbie akcji ponad 10-podaniowych wyprzedza ich tylko Manchester City, a jedynie The Citizens i były zespół Pottera, Brighton wymieniają średnio więcej podań podczas jednego ataku.
W meczu z Borussią zobaczyliśmy jednak zupełnie inną Chelsea. Sposobem gry bliżej im zdecydowanie było do filozofii Red Bulla niż cierpliwej tiki-taki. W całym meczu mieli tylko 40% posiadania piłki (nawet zanim przeszli do bronienia wyniku proporcje wyglądały podobnie – 41% w pierwszej połowie) i wymienili ponad 150 podań mniej od Borussii. Graham Potter nastawił zespół na wysoki pressinig, odzyskiwanie futbolówki możliwie jak najwyżej i przeprowadzanie błyskawicznych ataków. The Blues 10 razy odbierali piłkę w tercji ataku, z czego aż 6-krotnie w pierwszych 10 minutach meczu. 4 z tych przejęć zakończyły się strzałami. Goście zostali zaskoczeni taktyką, którą przyjęli ich rywale i gdyby ofensywni gracze mieli lepiej nastawione celowniki już na samym początku Chelsea objęłaby prowadzenie. Enzo Fernandez we wczorajszym odzyskał posiadanie aż 10 razy, co jest najlepszym wynikiem w tej edycji Ligi Mistrzów. Łącznie zespół Pottera zaliczył 24 udane odbiory, ponad dwa razy więcej od BVB (11).
Poukładana defensywa
Przy całej masie niedociągnięć, których trudno było nie dopatrzeć się w grze Chelsea przez ostatnie miesiące była jedna rzecz, która funkcjonowała całkiem dobrze – defensywa. Niska liczba sytuacji strzeleckich, do których The Blues dopuszczali przeciwnika była fundamentem, na którym najwięksi optymiści mogli budować nadzieje na przyszłość. Po kontuzji Thiago Silvy ryzyko, że i ta podstawa runie znacznie się zwiększyło. Graham Potter znalazł jednak rozwiązanie na ten problem. W meczu z Leeds przeszedł na trójkę obrońców, w którym środek stanowili – od prawej – Wesley Fofana, Kalidou Koulibaly i Benoit Badiashile. Ten ostatni nie został jednak zarejestrowany do rozgrywek Ligi Mistrzów, więc Graham Potter w miejsce Francuza desygnował do gry Marca Cucurellę. Chelsea zagrała bardzo dobrze w defensywie zarówno w fazach meczu, kiedy stosowali wysoki pressing, jak i wtedy, gdy broniąc wyniku wycofali się do niskiej defensywy. Wskaźnik xG (goli oczekiwanych) rywali przy 13 strzałach wynosił zaledwie 0,87.
Zmiana ustawienia na trójkę obrońców sprawiła, że poszczególni zawodnicy zaczęli również lepiej się prezentować. Kalidou Koulibaly grając w czwórce obrońców często miał problemy, gdy był wyciągany przez napastników w boczne sektory, a grając w 3-osobowym bloku obronnym jako centralny stoper ta wada automatycznie się eliminuje. Zawodnikiem wczorajszego meczu został wybrany natomiast Marc Cucurella. Hiszpan zmaga się z ogromną krytyką po transferze do Chelsea, jednak w roli bardzo podobnej do tej, którą pełnił w Brighton pod wodzą właśnie Grahama Pottera dobrze się odnalazł i pod nieobecność Benoit Badiashile’a może być pewnym punktem zespołu.
Co więcej, ustawienie z wahadłowymi pozwala lepiej eksponować atuty ofensywne Reece’a Jamesa i Bena Chilwella, którzy w ostatnich tygodniach, grając jako klasyczni boczni obrońcy, nie akcentowali swojej obecności w ofensywie tak, jak za kadencji Thomasa Tuchela. We wczorajszym spotkaniu Chilwell zaliczył asystę przy pierwszym golu Raheema Sterlinga, a przy drugiej bramce wywalczył jedenastkę nabijając – najprawdopodobniej zupełnie przypadkowo – rękę Mariusa Wolfa.
Nad Chelsea pojawia się słońće, ale…
W pracy trenerów z danymi zespołami często szukamy meczu, który moglibyśmy nazwać „mitem założycielskim”. Momentu zwrotnego, w którym projekt ruszył. Patrząc na determinację zawodników Chelsea od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego – wczorajszy wieczór na Stamford Bridge może być takim punktem, aczkolwiek problemy nie znikną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
W akcjach Chelsea nadal trudno było dostrzec zgranie pomiędzy poszczególnymi piłkarzami i wypracowane automatyzmy. Chelsea nadal bardziej bazuje w ofensywie na intuicji i wyobraźni swoich zawodników. Bardziej improwizują niż realizują wyćwiczone wcześniej na treningach schematy. Jeśli popatrzymy na zawodników, którzy najczęściej współpracują ze sobą na boisku to ciężko znaleźć dwójkę/trójkę, która współpracuje już od poprzedniego sezonu. Wczoraj w wyjściowej jedenastce znalazło się sześciu zawodników, którzy przyszli do klubu nie wcześniej niż minionego lata. Graham Potter ma do dyspozycji świetnych zawodników o wysokich umiejętnościach indywidualnych, więc nawet wykorzystując ich potencjał w niewielkim stopniu zespołowi udało się zasłużenie wyeliminować wicelidera Bundesligi. Aby wszystkie elementy się ze sobą zgrały Potter potrzebuje czasu, który kupił sobie wygrywając z Borussią. Dlatego to zwycięstwo dla niego jest tak ważne.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej