Motor Lublin po swoim pierwszym zwycięstwie w PKO BP Ekstraklasie (0:2 z Lechią Gdańsk) gościł u siebie Koronę Kielce, która zaczęła sezon od falstartu w postaci dwóch porażek. Żółto-Biało-Niebiescy na fali zeszłotygodniowej wygranej jawili się więc jako faworyt dzisiejszego starcia na Arenie Lublin.
Motor mocno niedokładny i bez pomysłu w ataku
Pierwszy kwadrans spotkania przebiegł na bardzo wyrównanym poziomie. Obie drużyny grały dosyć pewnie w obronie, nie dopuszczając rywali do korzystnych sytuacji strzeleckich. Większość poczynań ofensywnych kończyła się na przecinaniu i „rozbrajaniu” groźnych kontr już w ich zalążku.
W 16. minucie pierwszy celny strzał w meczu oddał pomocnik Korony Pedro Nuno. W tej sytuacji udaną interwencję wykonał Ivan Brkić. W 24. minucie po drugiej stronie boiska niecelnie uderzał z kolei Samuel Mraz, strzelec bramki sprzed tygodnia. Trzy minuty później groźnie zakręcające dośrodkowanie z rzutu rożnego piąstkować musiał Xavier Dziekoński. Po tej akcji nastąpiła dłuższa przerwa w kwestii sytuacji podbramkowych.
Dopiero w 34. minucie Korona odpowiedziała leniwym, niecelnym strzałem kilka metrów obok słupka. Chwilę później Scyzory miały jeszcze korner, aby się poprawić. Goście nie wykorzystali jednak tej szansy. Złocisto-Krwiści skorzystali natomiast z okazji, jaka nadarzyła im się w 43. minucie. Po małym zamieszaniu w polu karnym Motorowców futbolówka trafiła pod nogi Adriana Dalmau. Hiszpan zachował się jak klasowy napastnik, obracając się z piłką i uderzając prosto do siatki. Na tablicy wyników pojawił się rezultat 0:1. Gospodarze próbowali szybko wyrównać, jednak tuż przed gwizdkiem na przerwę Kaan Caliskaner uderzał nad bramką.
„Kozi Gród” obroniony!
Drugą odsłonę spotkania lublinianie zaczęli od uderzenia Samuela Mraza. Słowak nie zdążył jednak złożyć się komfortowo do strzału i piłka poszybowała nad poprzeczką. W 49. minucie mogło być 1:1, ale trafienie Marka Bartosa nie zostało uznane z racji na faul na Dziekońskim. W kolejnych minutach grę prowadzili podopieczni Mariusza Arczewskiego. Ładna, składna akcja gości z 53. minuty zakończyła się strzałem złapanym przez Brkicia. Chorwacki bramkarz 2 minuty później musiał wysilić się już mocniej podczas interwencji przy znacznie groźniejszym strzale rywala.
Na Arenie Lublin nastał impas. Na przedłużający się przestój w grze, który działał na korzyść Koroniarzy, trener Motoru Mateusz Stolarski zareagował m.in. wejściem napastnika Mbaye Ndiaye, który zmienił Mraza. Może nie w sposób bezpośredni, ale zmiany wlały pozytywny impuls w gospodarzy. Kilka groźnych uderzeń, rzut rożny i w 69. minucie gol Caliskanera, z którego cieszyli się lubelscy kibice. Bramka Niemca po weryfikacji nie została jednak uznana z powodu spalonego.
Mecz powoli chylił się ku końcowi. Żółto-Biało-Niebiescy desperacko potrzebowali trafienia, które dałoby im chociaż punkt. Najlepsza możliwa okazja do wyrównania nadarzyła się w 82. minucie. Po tym, jak Dziekoński faulował rywala we własnej szesnastce, do wykonania rzutu karnego podszedł kapitan Motorowców Piotr Ceglarz. 32-latek nie pomylił się z jedenastego metra i dał upragnionego gola lublinianom.
Niesiony euforią trybun Motor kilkadziesiąt sekund później mógł wyjść nawet na prowadzenie. Ndiaye wgrał piłkę przewrotką, a na końcu podania znalazł się Kacper Wełniak, który przed chwilą wywalczył rzut karny, a teraz chybił minimalnie obok słupka po strzale głową. Gospodarze konkretnie przycisnęli Koronę w końcówce, ale i Scyzory potrafiły odgryźć się niebezpiecznym strzałem. Ostatecznie mecz zakończył się podziałem punktów, który z przebiegu rywalizacji można uznać jak najbardziej za uczciwy.