Kiedy David Moyes przychodził na Goodison Park, Everton był na 16. miejscu z jednym punktem przewagi nad strefą spadkową. Szkot obejmował zespół, który wygrał tylko jeden z wcześniejszych 11 meczów. Co gorsza, aż w dziewięciu z tych spotkań nie zdobył gola. Efekty pracy 61-latka są błyskawiczne. Co prawda, The Toffees awansowali w tabeli tylko o jedną pozycję, jednak z 15-punktową przewagą nad osiemnastym Ipswich są już niemal pewni utrzymania. Oczywiście duża w tym zasługa drużyn ze strefy spadkowej, które w tym okresie punktują fatalnie. Niemniej jednak od momentu objęcia sterów przez Moyesa Everton jest jedenastym zespołem pod względem średniej punktów na mecz.
Everton zrobił postęp pod każdym względem
Za kadencji nowego szkoleniowca Everton poczynił postęp niemal we wszystkich istotnych statystykach. Średnia punktów na mecz wzrosła z 0,89 do 1,5. Średnia strzelanych goli z 0,79 do 1,5 na spotkanie, natomiast traconych spadła z 1,32 do 1,08. Pod wodzą Szkota znacznie lepiej wyglądają również statystyki xG (goli oczekiwanych). Według tego modelu – na bazie danych z Understat – Everton zarówno kreuje więcej sytuacji, jak i dopuszcza rywali do mniejszej liczby okazji. Średnie xG na mecz wzrosło z 1,06 do 1,49. Z kolei xGC (gole oczekiwane tracone) spadło z 1,74 do 1,08. Pod batutą Moyesa The Toffees poprawili się niemal w każdym elemencie gry.
Dobrą pracę Szkota potwierdza również statystyka oczekiwanych punktów, według której od momentu zmiany trenera na Goodison Park Everton „powinien” zdobyć trzecią najwyższą liczbę punktów. Choć nie można zapominać, że The Toffees w tym czasie rozegrali jeden mecz więcej niż większość drużyn. Pod względem średniej punktów oczekiwanych na mecz w tym okresie (1,65) znajdują się oni na szóstym miejscu, co i tak jest bardzo dobrym wynikiem. W porównaniu do Seana Dyche’a progres pod tym względem również jest ogromny (0,92).
Everton stosuje podobny styl gry
Tak duża poprawa wyników może dziwić tym bardziej że David Moyes wcale nie odmienił stylu gry Evertonu. Szkot – podobnie jak Dyche – w pierwszej kolejności stawia na dobrą organizację gry w defensywie. Nie chce, aby jego zespół podejmował zbędne ryzyko oraz preferuje bezpośrednią grę. Pod wodzą byłego trenera m.in. West Hamu The Toffees nadal są drużyna fizyczną, bazującą na dalekich podaniach i walce w powietrzu. Ekipa Moyesa rzadko rozgrywa piłkę od własnej bramki. Przeważnie stara się jak najszybciej dostarczyć futbolówkę w pole karne. Everton w całym sezonie wykonał najmniej krótkich podań, a w liczbie podań na średnią odległość gorsze jest tylko Nottingham Forest. Z kolei jedynie Fulham częściej zagrywa dalekie podania.
David Moyes nie zmienił też zbytnio sposobu gry w defensywie. Everton dalej rzadko stosuje wysoki pressing. Zazwyczaj pozwala rozgrywać środkowym obrońcom przeciwnika, jednak gdy piłka zostaje zagrana w środkową strefę, następuje natychmiastowy doskok i próba odbioru piłki. Za kadencji Szkota wskaźnik PPDA (określa, na ile podań zespół pozwala rywalowi, zanim podejmie próbę odbioru; im niższy wskaźnik, tym bardziej intensywny pressing) spadł nieznacznie – z 14,72 do 13,3. Mimo to wciąż jest to trzeci najwyższy wynik w lidze. Dla porównania za kadencji Dyche’a Everton plasował się na drugim miejscu w tej statystyce.
Mimo że Everton nie zmienił znacząco swojego stylu gry David Moyes zdołał w tę ekipę tchnąć nowe życie. Pod koniec kadencji Dyche’a piłkarze wydawali się być już zmęczeni metodami ówczesnego trenera. Były szkoleniowiec m.in. Burnley nastawiał swój zespół bardzo defensywnie. I o ile The Toffees tracili bardzo mało goli, tak praktycznie niczego nie strzelali. Moyes dał piłkarzom nieco więcej swobody w ofensywie, co okazało się dla nich zbawienne. Z 13 spotkań, w których szkocki trener prowadził Everton, tylko w trzech jego zespół nie zdołał trafić do siatki.
Wybijanie z rytmu
Pod wodzą Moyesa Everton gra bardziej ofensywnie i tworzy więcej sytuacji, jednocześnie jednak nie wyzbył się swoich najmocniejszych stron, które charakteryzowały ten zespół za kadencji Dyche’a. The Toffees nadal są zespołem bardzo nieprzyjemnym, z którym przed meczem musisz nastawić się na walkę i mnóstwo pojedynków fizycznych. Najdobitniej przekonały się zresztą o tym zespoły z samej czołówki – dwukrotnie Liverpool, a w ostatniej kolejce Arsenal. Co prawda, Everton w tych trzech meczach łącznie zgarnął tylko dwa punkty, jednak postawił bardzo trudne warunki. The Toffees jak nikt inny potrafią wybijać przeciwnika z rytmu, aby nie wszedł on na swoje najwyższe obroty.
W drugiej połowie przeciwko Arsenalowi po doprowadzeniu do wyrównania piłkarze The Toffees zaczęli skracać efektywny czas gry do minimum i sprowadzili mecz do wielu dalekich podań, pojedynków fizycznych i walki o drugie piłki. O ile Kanonierzy za kadencji Mikela Artety stali się zespołem bardziej fizycznym, który sam często korzysta z tych atutów w meczach z czołówką, tak przeciwko The Toffees nie było im to na rękę. Arsenal dał się wciągnąć w taką grę, przez co nie mógł wykorzystać przewagi większych umiejętności piłkarskich. The Gunners nie potrafili zepchnąć rywali do defensywy i przejąć kontroli nad spotkaniem. Większość meczu toczyła się pod dyktando Evertonu, którego głównym celem było przeszkadzanie rywalom. Zresztą podobnie wyglądały Derby Merseyside na Goodison Park zakończone remisem 2:2.
Więcej odwagi w grze bez piłki
Mimo wszystko Everton nie urwałby punktów Liverpoolowi oraz Arsenalowi, gdyby nie przygotował skutecznego planu gry w defensywie. Grając z Kanonierami, większość zespołów często cofa się do niskiego pressingu. Everton jednak nie zamierzał tego robić. Mimo, że zespół Artety miał 69% posiadania piłki i praktycznie przez cały mecz dążył do zdobycia bramki, to jedynie w 11 meczach ligowych miał mniej kontaktów z piłką w ofensywnej tercji boiska. Jeszcze lepiej statystyki te wyglądają we wspomnianym wcześniej starciu z Liverpoolem. The Reds w żadnym innym spotkaniu Premier League nie mieli mniejszej liczby kontaktów z piłką w polu karnym, a tylko w trzech innych rzadziej dotykali futbolówkę w trzeciej tercji.
Oczywiście większości kibiców może nie podobać się takie podejście The Toffees. David Moyes może jednak powiedzieć, że jeżeli nie jest to zabronione to dlaczego ma z tego nie korzystać? Skoro przeciwnik ma większe umiejętności, to trzeba znaleźć jakiś sposób, aby tę różnicę zniwelować. Przeszkadzanie, wybijanie z rytmu i uprzykrzanie życia przeciwnikom może być jednym z nich. Jednak taka gra to tylko jeden z elementów odrestaurowania Evertonu przez nowego trenera. The Toffees z pewnością nie grają najbardziej atrakcyjnego futbolu, jednak też nie po to David Moyes przychodził na Goodison Park. Szkot miał zapewnić spokojne utrzymanie i ten cel zrealizował nadspodziewanie szybko.