Michał Materla. Zawodnik, którego kojarzy prawdopodobnie każdy miłośnik sportów walki w naszym kraju. Jedna z największych legend polskiego MMA, były mistrz KSW wagi średniej. Jednocześnie, sportowiec niespełniony, który mógł osiągnąć zdecydowanie więcej niż wskazuje jego rekord walk. Czy popularny „Cipek” za kilka lat spoglądając w przeszłość poczuje niedosyt? Czego zabrakło, żeby śladem Jana Błachowicza podbić UFC? Czy jest już za późno na szukanie szans w silniejszych organizacjach?
Cofnijmy się do roku 2013.
Wówczas 29-letni Materla świętował swoje siódme kolejne zwycięstwo w KSW. Z perspektywy czasu, to była idealna okazja do zmiany pracodawcy. Przypomnijmy, że w tamtym momencie rozpoczynał się „boom” na polskich zawodnik w UFC. Wtedy właśnie zatrudnienie w UFC znaleźli Piotr Hallmann czy Krzysztof Jotko. Materla kontynuuował swoją karierę w KSW, gdzie we wrześniu 2013 roku przegrał walkę z Jayem Silvą. Temat odejścia do UFC musiał zostać odsunięty w czasie.
Minęły 2 lata. W międzyczasie Michał zrewanżował się Silvie, a także przed czasem skończył Jorge Luisa Bezerrę i Tomasza Drwala. W kwietniu 2015 roku UFC organizowało galę w Krakowie i pojawiła się kolejna idealna szansa na transfer. I tym razem „Cipek” wybrał inaczej. Skusił się na pojedynki z wymienionym wcześniej Drwalem, a następnie Mamedem Khalidovem. Oczywiście, można zrozumieć tego typu pomysł i głupotą byłoby nazywać go brakiem ambicji. Pokonując obu byłby niekwestionowanym królem wagi średniej w Polsce (Krzysztof Jotko w tamtym momencie miał na koncie dopiero 3 walki w UFC, w tym porażkę z Magnuesem Cedenbladem). Niestety, klęska z Mamedem ponownie zastopowała karierę Materli. Paradoksalnie jednak, to był kolejny doskonały moment na odejście do UFC. Wygrać jedną walkę i grzecznie podziękować sobie za współpracę z włodarzami KSW.
Poważną przeszkodą okazały się jednak problemy z prawem.
W grudniu 2016 Michał został zatrzymany, a następnie przez siedem miesięcy tymczasowo aresztowany. Mimo to, mógł trafić do UFC. Co prawda sugerowano, że ma zakaz opuszczania kraju, ale przecież organizacja Dany White’a szykowała galę w Gdańsku. Lepszej okazji nie można było sobie wyobrazić, tym bardziej, że w mediach pojawiły się informacje o ofercie z UFC. Ba! Michał Materla miał wystąpić od razu w walce wieczoru z Thiago Santosem.
W ostatniej chwili lepszą ofertę przedstawiło mu KSW i temat zmarł śmiercią naturalną. Można jednak odnieść wrażenie, że od tamtego momentu kariera Materli straciła na dynamice. Miał swoje momenty – nokautując Zawadę, Janikowskiego czy Ilicia, ale i zaliczył porażki przed czasem z Soldiciem oraz dwukrotnie z Askhamem. Decyzja sprzed 4 lat była prawdopodobnie logiczna finansowo, ale zarazem bardzo zła sportowo.
Przypomnijmy, w tamtym momencie Michał Materla miał 33 lata.
Dla porównania, Jan Błachowicz ruszył na podbój UFC będąc ledwie 2 lata młodszym, a o pas walczył w wieku 37 lat. Zaryzykuję stwierdzeniem, że „lepiej późno niż wcale”, i gdyby „Cipek” zgodził się na angaż w UFC, to miałby szansę na przeżycie przygody życia. Nie twierdzę, że trafiłby do czołówki, ale walka z najlepszymi mogłaby być dla niego fantastyczną motywacją do rozwoju – tak jak miało to miejsce z Jankiem.
Dziś Materla już jako zawodnik i współwłaściciel EFM Show zapewne nie rozważa nawet wyjazdu do Stanów. My, jako kibice możemy żałować, że nie dane było nam przeżywać jego walk z najlepszymi tego sportu. Zabrakło odwagi? Być może w jakimś stopniu. Czasem sukces i porażkę dzieli kilka niewielkich czynników, a w przypadku Michała wiele z nich przeszkodziło w transferze do UFC. Czy to umniejsza jego legendę? Możliwe, bowiem na zawsze pozostaje „lokalnym bohaterem”, a nie globalnym mistrzem jak Jan Błachowicz. Z drugiej strony, „Cipek” robił to co kocha, stoczył 37 zawodowych walk. Nigdy już nie dowiemy się „co by było gdyby” skusił się na UFC, tak jak zrobił to Jano.