5 lat czekali fani na Pomorzu, aby obejrzeć sobie Derby Trójmiasta w PKO BP Ekstraklasie. W sezonie 2023/2024 Lechia Gdańsk i Arka Gdynia mierzyły się co prawda ze sobą, ale na jej zapleczu. Ta tęsknota od takich meczów nie przełożyła się jednak na emocjonujące widowisko.
Obie drużyny podchodziły do meczu zranione wysokimi porażkami z poprzedniej kolejki. Lechiści dostali srogi oklep w Lubinie, zaś gdynian rozbił w Katowicach GKS. Derby były więc świetną okazją, aby odzyskać zaufanie swoich kibiców. Wygrana nad rywalem mogła sprawić, że zeszłotygodniowy blamaż odszedłby w zapomnienie.
W pierwszej połowie niewiele jednak do zaoferowania mieli goście. Arkowcy na Polsat Plus Arenie w Gdańsku grali dość zachowawczo i stronili od podejmowania ryzyka. Nie oddali nawet celnego strzału, choć to właśnie w ich wykonaniu oglądaliśmy najgroźniejszą akcję. Hide Vitalucci otrzymał piłkę za plecy defensywy Lechii, ale wstrzymał się od podjęcia decyzji o strzale. Postanowił przełożyć obrońcę, później chciał minąć bramkarza, lecz jego plany pokrzyżowała interwencja Szymona Weiraucha.
Reszta ofensywnych akcji była już autorstwa gdańszczan. Już na samym początku Kacper Sezonienko w dobrej sytuacji trafił w piłkę piszczelem i oddał niecelny strzał. Później Damiana Węglarza sprawdzali Tomas Bobcek i Bohdan Viunnyk, lecz bramkarz Arki nie zamierzał kapitulować. Dużo wiatru na prawym skrzydle robił Camilo Mena, jednak wszystko wychodziło Kolumbijczykowi do momentu dogrania. Wtedy pojawiał się problem, a piłka była wybijana przez rywali.
Lechia i jej bohater – Dawid Kurminowski
Lepiej to wszystko wyglądało na trybunach. Na ogromnym obiekcie pojawiło się dużo – bo ILEŚ TAM kibiców – ale brakowało najważniejszego – goli. Lechia przeważała, jednakże nie potrafiła skruszyć bloku defensywnego rywala. Na boisku działo się tyle, co nic. To musiał być test kibica i jego miłości do naszej ligi. Nie było innej opcji. John Carver postanowił coś zmienić i ściągnął z boiska duet napastników. Za nich wpuścił Dawida Kurminowskiego oraz Tomasza Neugebauera. Wchodziliśmy wówczas w końcowy etap meczu – ostatni, który mógł jakoś wynagrodzić ten czas spędzony na oglądaniu właśnie tego „widowiska”. Ta nadzieja tliła się i brakowało iskry, która ją rozpali. Tą iskrą okazała się wrzutka z lewej strony Matusa Vojtko i główka Kurminowskiego. Polski napastnik urwał się Michałowi Marcjanikowi, trafił do siatki i uratował wszystkich od drugiego niedzielnego 0:0.
Jak dobrze, że szkocki trener miał nosa do wpuszczenia Kurminowskiego. I że słowackiemu lewemu obrońcy wyszła wreszcie jakaś piłka, bo dotychczas celność podań mocno u niego szwankowała. Gdańszczanie rzutem na taśmę dali jakiekolwiek pozytywne emocje.
Bramka byłego gracza Zagłębia Lubin była prawdziwym „złotym golem” – jak to parokrotnie określił jeden z komentatorów dzisiejszego spotkania. I w sumie była na wagę złota – zarówno dla Lechii, jak i kibiców oglądających ten mecz.