Powoli opadają emocje po niedzielnym meczu Lechii Gdańsk z Lechem Poznań. W trójmieście podopieczni Tomasza Kaczmarka podejmowali przyjezdnych ze stolicy Wielkopolski. Gospodarze nastawieni na ukąszenie lidera i przybliżenie się w walce o TOP3, natomiast goście chcący za wszelką cenę obronić pierwsze miejsce w lidze. Jak wyszło, najprawdopodobniej każdy w Polsce już wie.
Kibice nad morzem przeżywają euforię, ponieważ Lechia dzięki temu zwycięstwu zbliżyła się na 3 pkt starty do Rakowa Częstochowa, który zamyka ekstraklasowe podium w tym sezonie. Dla sympatyków Lechii przygotowaliśmy już dwa specjalne teksty na naszej stronie (VLOG & kilka słów o Filipie Koperskim), teraz postaramy się pomówić więcej o byłym już liderze PKO BP Ekstraklasy, który zawiódł w jednym z najważniejszych momentów.
Kubeł zimnej wody
Umówmy się, że Lech Poznań ma wszystko, by wymagać od nich mistrzostwa w bieżącym sezonie. Nie można wiecznie zwalać na coś winy. Brak Ishaka w meczu z Lechią? Przecież właśnie po to został ściągnięty Dawid Kownacki, który jak na realia Ekstraklasy, jest zawodnikiem, od którego po prostu trzeba oczekiwać efektów na boisku. Nie od dzisiaj Dawid mówi o tym, że nie czuje się już napastnikiem. To prawda. Tylko halo, przecież Kolejorz ściągnął go właśnie w tym celu. Do kogo więc możemy mieć pretensje? Klub musiał doskonale zdawać sobie z tego sprawę, że pozycja Dawida, a raczej jego podejście do niej, uległo zmianie od ostatniego pobytu w Poznaniu. Z tego powodu żal kierowałbym jedynie do osób odpowiedzialnych za transfery, ponieważ nie wzięto typowej „9” w zimowym oknie transferowym. Natomiast jeżeli ktoś postawił sprawę w ten sposób, że w przypadku kontuzji Mikaela to wystarczy, to dlaczego wczoraj zawodziła skuteczność?
Tu nawet nie chodzi o to, że Lech przegrał spotkanie, bo Lechia to naprawdę ciężki i niewygodny rywal, a zwłaszcza na ich terenie. Tylko Kolejorz musi wygrywać z najlepszymi i stawać oko w oko z presją, jeżeli chce walczyć o trofea. Nie zdziwi mnie, jeśli będzie im się teraz wypominało starty punktów z zespołami pokroju Cracovii, Stali, czy Górnika Łęczna. Z całym szacunkiem do tych ekip, ale Lech z taką kadrą powinien ich sromotnie zlać. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że mistrzostwa nie wygrywa się derbami, a właśnie w spotkaniach przeciwko „niszowym” zespołom. Lech w nich zawiódł, przez co nie mógł sobie pozwolić na wczorajszą porażkę, a mimo to doszło do takiej sytuacji. Na murawie „lechici” byli lepsi, ale zawiodła ich skuteczność.
Teraz nad Poznaniem zawitały czarne chmury. Oczywiście nie wszystko stracone, ale jest to naprawdę zimny kubeł wody dla zawodników, sztabu, osób zarządzających klubem, czy nawet kibiców. Nie bylibyśmy aż tak krytyczni, gdyby była mowa o innym zespole, ale cholera. Spójrzcie na ostatnie lata w wykonaniu Kolejorza. Od ostatniego mistrzostwa minie zaraz 7 lat. W tym czasie przydarzyło im się zbyt wiele porażek i wszyscy w Poznaniu są przekonani o tym, że właśnie jest najbardziej odpowiedni moment, by przełamać zły los.
Trzeba kuć żelazo, póki gorące
Już za 5 dni Kolejorz wybierze się do Szczecina, by wrócić na pierwsze miejsce, które zajmował od 3. kolejki. To będzie naprawdę ciężki test, który pokaże, gdzie mentalnie znajdują się podopieczni Macieja Skorży. Umówmy się, oni umieją grać w piłkę. Mają najszerszą i nikt pewnie nie obrazi się, jeżeli powiem najlepszą jakościowo kadrę w polskiej piłce klubowej. Jeśli na stulecie istnienia klubu Lech nie wygra mistrzostwa po tym, co zrobił przez większość tego sezonu, to nie chcę patrzeć na reakcje ich fanów. Zwłaszcza że w tym roku to nie Legia ich wykiwa, a Pogoń lub Raków.