9. kolejka Premier League za nami. Bez przedłużania – przechodzimy do podsumowania wydarzeń skupiając się na pięciu tematach. Pozytywna zmiana Daniela Farke, problemy Liverpoolu z dalekimi podaniami, postęp Manchesteru United, kreowanie sytuacji z gry przez Arsenal oraz wyniki, a gra Burnley – to wątki, które omawiamy po minionym weekendzie z angielską piłką.
Daniel Farke wyciągnął wnioski z wcześniejszych nieudanych przygód z Premier League
Typując spadkowiczów z Premier League przed startem sezonu jednym z faworytów było Leeds United. Wiedząc, że prowadzi ich Daniel Farke osoby mocno siedziące w angielskiej piłce zakładały, że Niemiec po raz kolejny będzie miał problemy po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej. W końcu nieprzypadkowo przylgnęła do niego łatka specjalisty od awansów, który nie potrafi dostosować sposobu gry zespołu do wymagań Premier League. Z Norwich dwukrotnie wygrywał Championship, ale poziom wyżej zespół Daniela Farke zupełnie nie potrafił się odnaleźć.
Pierwsze mecze Leeds po awansie pokazują jednak, że 48-latek wyciągnął wnioski z dwóch nieudanych przygód z Premier League. Leeds Daniela Farke – w przeciwieństwie do Norwich – nie chce za wszelką cenę utrzymywać się przy piłce i rozgrywać akcji krótkimi podaniami, mimo że taki mieli styl gry w poprzednim sezonie w Championship. Z West Hamem (2:1) po dwóch szybko strzelonych bramkach oddali piłkę rywalom, ustawili się w średnim bloku w formacji 4-5-1 i bardzo rzadko wpuszczali przeciwnika w pole karne. Pod względem fizyczności, intensywności i organizacji gry bez piłki nie odstają od poziomu Premier League, a to było problemem poprzednich drużyn Daniela Farkego. Do końca sezonu oczywiście jeszcze sporo czasu, ale pierwsze sygnały dla fanów Leeds są bardzo pozytywne w kontekście szans o utrzymanie.
Ruben Amorim naprawił pewne błędy, które regularnie popełniał jego zespół
Manchester United wygrał trzeci ligowy mecz z rzędu, a przecież wcześniej za kadencji Rubena Amorima nigdy nie mogli złapać nawet serii dwóch zwycięstw. Taka passa – zwłaszcza, że pokonanymi zespołami byli Liverpool, Brighton oraz mocny beniaminek w postaci Sunderlandu – sugeruje, że coś na Old Trafford się zmieniło. Czerwone Diabły już od początku obecnego sezonu są w czołówce pod kątem ofensywnych statystyk i wreszcie zaczęło się to przekładać na gole, a portugalski szkoleniowiec dokonał kilku korekt w modelu gry, dzięki którym gra zespołu jest obecnie bardziej efektywna.
Dotychczas ustawienie 5-2-3 w obronie dawało rywalom bardzo prostą możliwość stworzenia przewagi w środku. Z Brighton (4:2) Czerwone Diabły zakładały wysoki pressing ustawiając się w formacji 4-4-2, a Luke Shaw miał za zadanie wychodzić z linii obrony, aby przeciwnicy nie tworzyli przewagi w środku pola. Po odbiorze Anglika w strefie wysokiej zespół strzelił bramkę na 2:0. Amorim zmienił również podejście do budowania akcji. Man United praktycznie w ogóle nie rozgrywa piłki pod pressingiem przeciwnika. Senne Lammens gra bezpośrednie dalekie podania na połowę rywala, najczęściej na Benjamina Sesko, a reszta jest przygotowana do zebrania drugiej piłki lub startu do podania za plecy obrońców (Mbeumo). Jest to bardzo prosty sposób, ale na razie działa. To w połączeniu z jakością indywidualną, jaką ma zespół w tercji ataku po letnim okienku transferowym sprawia, że nie wolno wykluczyć ich z walki o awans do Ligi Mistrzów.
Coraz więcej zespołów gra z Liverpoolem dalekimi podaniami
– W ostatnich czterech czy pięciu meczach, które rozegraliśmy, nie byliśmy w stanie pressować przeciwnika, ponieważ piłka nie była na ziemii, a w powietrzu – mówił Arne Slot na konferencji prasowej po meczu z Eintrachtem Frankfurt, tłumacząc dlaczego akurat z tym przeciwnikiem grało im się łatwiej. Wyjazd na Gtech Community Stadium w sobotę zapowiadał się na podobne wyzwanie dla Liverpoolu. Bezpośrednia gra, dalekie podania na połowę przeciwnika i walka o zebranie drugiej piłki to część filozofii Brentfordu, a słowa Arne Slota pewnie tylko utwierdziły Keitha Andrewsa w przekonaniu, że na rywalizację z The Reds warto przechylić jeszcze mocniej proporcję w stronę takiego stylu gry.
Brentford osiągnęło swój cel i odniosło zwycięstwo. Nie zrobili tego w tak ekstremalnym stylu jak Manchester United, który w ogóle nie dawał Liverpoolowi okazji na założenie wysokiego pressingu, ale byli kolejnym zespołem, który pokazał jak ukąsić mistrzów Anglii. Udowodnił, że da się ich wybić z rytmu ograniczając im możliwość trzymania piłki na ziemii. Podobne problemy Liverpool miał z Newcastle (choć wygrał 3:2, ale drugą połowę grał w przewadze jednego zawodnika), gdy po końcowym gwizdku Slot powiedział, że ten mecz nie miał wiele wspólnego z piłką nożną. The Reds aktualnie mają wiele słabych punktów. Rywalizacje z zespołami nastawionymi na dalekie podania i fizyczną grę to jeden z tych, nad którym rozwiązaniem powinien popracować trener.
Jeśli Arteta powinien coś poprawić w Arsenalu to kreowanie okazji z gry
Czwarte zwycięstwo z rzędu w Premier League i siódme biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki. 4 punkty przewagi nad wiceliderem w tabeli. Dziesiąte czyste konto w trzynastu rozegranych spotkaniach. Arsenal ma mnóstwo powodów do zadowolenia po zwycięstwie z Crystal Palace (1:0) na własnym stadionie, natomiast ciągle można odnieść wrażenie, ze to nie jest jeszcze najlepsza wersja tego zespołu. Że drużyna ma jeszcze rezerwy i może grać lepiej. Mowa tu przede wszystkim o kreowaniu sytuacji z gry. Oczywiście, to nie jest tak, że Arsenal w ten sposób nie potrafi tworzyć okazji, natomiast w tym sezonie (we wszystkich rozgrywkach) z dwunastu goli, które zmieniały rezultat meczu (bramka na wyrównanie lub z remisu na prowadzenie) aż osiem Kanonierzy zdobyli po stałych fragmentach gry.
Tak padła również jedyna bramka w niedzielne popołudnie na Emirates Stadium. Do tego momentu gospodarze mieli problemy, aby przełamać dobrze zorganizowaną defensywę Crystal Palace. Pierwszy strzał w meczu oddali dopiero w 33. minucie, a do gola w 39. minucie mieli zaledwie 3 kontakty z piłką w polu karnym. Pewne mankamenty, na które wskazywano w poprzednim sezonie nadal istnieją. Zespół nie kreuje wystarczająco wiele okazji dla napastnika, a sam napastnik rzadko pomaga zespolowi w konstruowaniu akcji. Nadal większość akcji Arsenal przeprowadza prawym skrzydłem, ponieważ lewą stroną przeciwko dobrze broniącym rywalom ciężko im się przebić. To problemy szukane trochę na siłę – bo obecne trendy w Premier League sugerują, że gole ze stałych fragmentów gry nie znikną – ale jeśli Mikel Arteta ma nad czymś z zespołem pracować to właśnie nad tworzeniem okazji z ataku pozycyjnego, gdy rywal jest defensywnie nastawiony.
Liczba punktów Burnley jest myląca
W Burnley mogą być zadowoleni z tego jak weszli do Premier League. Po 9 kolejkach mają na koncie 10 punktów, co daje 5 „oczek” zapasu nad strefą spadkową, a mierzyli się już z Manchesterem City, Liverpoolem, Manchesterem United, Tottenhamem czy Aston Villą. W meczach, w których można wymagać punktów, zespół Scotta Parkera nie kończy z pustymi rękoma. Na własnym stadionie pokonali dwóch innych beniaminków (Sunderland i Leeds), a punkty zdobyli jeszcze z Nottingham Forest oraz w minionej kolejce z Wolves.
Patrząc jednak na samą grę – z Burnley nie jest tak dobrze jak wskazuje tabela. Według tabeli punktów oczekiwanych na stronie Understat The Clarets „powinni” mieć 5 „oczek” mniej. W niedzielę dość szczęśliwie pokonali Wolves, ponieważ to rywale stworzyli więcej okazji. Anomalią było także zwycięstwo przed tygodniem z Leeds, ponieważ drużyna Parkera zwyciężyła 2:0, mimo że wskaźnik goli oczekiwanych (xG) wycenił sytuację rywali na 2,63 xG, a okazje Burnley – na 0,45 xG. The Clarets oddali zaledwie cztery strzały w tym spotkaniu, z czego trzy spoza obrębu pola karnego. Historia pokazuje, że po czasie szczęście często się odwraca, dlatego na Turf Moor nie powinni popadać w samozachwyt patrząc w tabelę, a zachować chłodną głowę.
Co jeszcze wydarzyło się w 9. kolejce Premier League?
- Aston Villa została drugim zespołem w tym sezonie, której Erling Haaland nie strzelił bramki. Zespół Unaia Emery’ego przed własną publicznością pokonał Manchester City (1:0).
- Pozycję wicelidera objęło Bournemouth, które na własnym stadionie wygrało z Nottingham (2:0). Sean Dyche po udanym debiucie w Lidze Europy (2:0 z Porto), doznał pierwszej porażki w roli trenera Forest.
- Trzecie miejsce należy do Tottenhamu. Zespół Thomasa Franka na Hill Dickinson Stadium pokonał Everton (3:0), a dublet ustrzelił Mickey van de Ven (oba gole po rzutach rożnych)
- Niezmiennie szokuje Sunderland. W tej kolejce zespół Regisa Le Brisa wyjechał z kompletem punktów ze Stamford Bridge (2:1) i noc z soboty na niedzielę spędził jako wicelider tabeli, a po kolejce znajduje się na 4. miejscu.
- Fulham poniosło czwartą porażkę ligową z rzędu. Na St. James’ Park lepsi okazali się gospodarze i dla Newcastle było to czwarte zwycięstwo w pięciu ostatnich meczach we wszystkich rozgrywkach.
