Wyścig o mistrzostwo Anglii trwa. W miniony weekend odbyła się kolejna seria gier Premier League, a my standardowo podsumowujemy ją omawiając szerzej 5 wybranych tematów. Wychodzenie Liverpoolu na prostą, sygnały alarmowe na Emirates, Manchester City bez Jeremy’ego Doku, poziom środkowych obrońców w Premier League oraz szalony Manchester United. Oto wątki, które poruszamy po 16. kolejce Premier League.
Liverpool zaczął dobrze bronić
Dołek w jaki wpadł Liverpool był spowodowany przede wszystkim problemami w bronieniu, ze zbyt dużą liczbą straconych goli. Arne Slot reagując na kryzys skupił się więc przede wszystkim na tym, aby jego zespół dopuszczał rywali do mniejszej liczby jakościowych szans. Być może to właśnie tym spowodowana była decyzja o odsunięciu od podstawowej jedenastki Mohameda Salaha, który w fazie bronienia pozwalał sobie na większy luz od pozostałych zawodników. Od pierwszego spotkania, w którym Salah usiadł na ławce Liverpool przez zdecydowaną większość czasu bronił jak na zespół z czołówki Premier League przystało. Zachowali czyste konto z West Hamem, Interem oraz Brighton. Z Sunderlandem stracili gola, mimo że rywal stworzył niewiele okazji, a z Leeds defensywa posypała się w ostatnich 30 minutach i w tym czasie wyciągali piłkę z siatki aż trzy razy.
Po ostatnich meczach można postawić tezę, że The Reds wychodzą na prostą. W fazie posiadania piłki holenderski szkoleniowiec próbował gry w systemie 4-4-2 ze środkiem pola ustawionym w diamencie (co w dużej mierze wynika z braku skrzydłowych), a w konstruowaniu ataków zespół sprawia wrażenie bardziej ostrożnego na potencjalne kontrataki. Ustawienie Curtisa Jonesa w środku pola również poprawiło ten aspekt, zarówno pod kątem utrzymania piłki, aby nie dawać rywalom okazji na kontry, jak i samego bronienia podczas szybkich ataków rywala. Liverpool nie gra też już tak agresywnym i wysokm pressingiem. Te zmiany Slota pozwoliły drużynie wyjść na prostą.
Arsenal wysyła pierwsze sygnały, że jest do złapania
Arsenal w minionej kolejce zdobył 3 punkty, ale chyba nikt nie zakładał, że w rywalizacji na własnym stadionie z czerwoną latarnią ligi będą mieć tak poważne problemy. Zaczynając od tego, że gola na 2:1 strzelili w doliczonym czasie gry, zahaczając o oba gole samobójcze Wolverhampton, a kończąc na bardzo długim kruszeniu muru postawionego przez przeciwnika, nie tworząc wielu klarownych sytuacji. Z czterech ostatnich meczów Arsenalu przy trzech musimy postawić minusa za grę zespołu Mikela Artety. Przeciwko Chelsea tylko zremisowali, mimo gry w przewadze od 38. minuty. Z Aston Villą przegrali dopuszczając rywali do zadziwiająco wielu sytuacji. Po zwycięstwie z Wolves na Emirates panuje natomiast poczucie ulgi, a nie zadowolenia ze zrealizowania celu.
Niepokojące było zachowanie Arsenalu w końcówce meczu z Wolves. Zamiast kontrolować spotkanie przez posiadanie piłki do czego bez wątpienia mają predyspozycje oddali piłkę przeciwnikowi, cofnęli się na własną połowę i pozwalali rywalom wrzucać piłkę w pole karne, co przy braku Gabriela Magalhaesa niesie za sobą o wiele większe ryzyko niż z nim na boisku (przy bramce Wolves największą winę można przypisać zastępującemu go Piero Hincapie). Jeszcze niedawno w mediach dominowała narracja, że w tym sezonie nie ma kto skomplikować Kanonierom drogi po mistrzostwo Anglii. Dziś ekipa Artety nadal jest faworytem, ale ostatnie tygodnie pokazują, że nie są zespołem nieuchwytnym.
Jeremy Doku jest kluczowy dla ofensywy Manchesteru City
Pep Guardiola w ostatnich tygodniach dokonuje w podstawowym składzie bardzo niewielu rotacji, natomiast w niedzielę był zmuszony zrobić co najmniej jedną, ponieważ Jeremy Doku znalazł się poza kadrą meczową z powodu kontuzji. Wynik sugeruje, że Obywatele poradzili sobie bez Belga znakomicie, ponieważ wygrali 3:0 na Selhurst Park, z zespołem, który przystępował do tej kolejki z 4. miejsca w tabeli. Gra mówi jednak co innego. Trzy gole Man City zdobyło z sześciu strzałów. Byli tego dnia wyjątkowo skuteczni, co przy posiadaniu w składzie Haalanda i Fodena będzie się zdarzać, ale nie co tydzień.
W miejsce Jeremy’ego Doku do wyjściowej jedenastki wskoczył Tijjani Reijnders, co sprawiło, że na lewe skrzydło powędrował Phil Foden. Anglik grał na tej pozycji jednak tylko w teorii, ponieważ w fazie posiadania piłki – podobnie jak po drugiej stronie boiska Rayan Cherki – najczęściej meldował się w środku boiska i miał bardzo dużą swobodę w poruszaniu się. Brak Doku był widoczny przede wszystkim zanim zespół objął prowadzenie, ponieważ Crystal Palace broniło się całym zespołem na własnej połowie, a Manchester City nie mógł znaleźć luki w defensywie rywala. Pierwszą połowę zakończył z zaledwie czterema kontaktami z piłką w polu karnym przeciwnika, a wejścia w szesnastkę to coś, co świetnie robi Jeremy Doku (czy to prowadzeniem czy podaniem). Tym razem Manchester City nie stracił punktów przez brak podstawowego lewoskrzydłowego, ale dostał sygnały, że o zwycięstwa bez niego łatwo nie będzie.
Premier League jest bardzo trudną ligą dla napastników
Z reguły staramy się formułować wnioski w oparciu o konkretny zespół lub konkretnego piłkarza, natomiast tym razem zrobimy mały wyjątek dotyczący Premier League jako całości. Najwyższa klasa rozgrywkowa w Anglii jest naszym zdaniem bardzo wymagająca dla napastników, ponieważ poziom środkowych obrońców w tej lidze jest naprawdę wysoki. Przede wszystkim trudności mają napastnicy, którzy bazują na grze tyłem do bramki i dużej liczbie pojedynków fizycznych lub powietrznych, ponieważ w Premier League niemal każdy stoper jest silny, dobrze gra w kontakcie i skutecznie gra w powietrzu.
Do postawienia tej teorii przekonało nas spotkanie Brentford z Leeds. Igor Thiago, znajdujący się w klasyfikacji strzelców tylko za Erlingiem Haalandem i piłkarz miesiąca za listopad, miał domowy mecz z beniaminkiem, a więc na papierze idealna okazja, aby powiększyć swój dorobek strzelecki. W praktyce jednak nie oddał ani jednego strzału, ponieważ został wyłączony przez trzech stoperów Leeds. Nie wygrał żadnego z czterech pojedynków na ziemii i tylko 5 z 16 w powietrzu. W innym beniaminku, Sunderlandzie na środku obrony mamy Alderete, Ballarda i Mukiele, więc też trudno znaleźć tam słaby punkt. Moglibyśmy analizować każdy zespół po kolei i słabych stoperów grających w podstawowym składzie znajdziemy niewielu. Wydaje się, że jedynie zespoły znajdujące się obecnie w strefie spadkowej (Wolves, Burnley, West Ham) mają na tym polu rezerwy.
Manchester United nie potrafi zarządzać prowadzeniem
Na sam koniec kolejki na Old Trafford obejrzeliśmy prawdziwy rollercoaster i jeden z najlepszych meczów tego sezonu Premier League, zakończony remisem 4:4 pomiędzy Manchesterem United, a Wolves. Czerwone Diabły zapłaciły stratą punktów za nieumiejętność zarządzania prowadzeniem. Zespół Rubena Amorima bardzo dobrze rozpoczął mecz, grał z dużym polotem w ofensywie, kontynuując to co prezentowali przed tygodniem na Molineux przeciwko Wolves, ale finalnie bardzo dobry występ w fazie atakowania nie przyniósł kompletu punktów, ponieważ gra w defensywie oraz przede wszystkim kontrola meczu były na nieakceptowalnym poziomie.
Mając korzystny wynik czołowe zespoły zawsze starają się uspokoić tempo gry i zabić mecz tysiącem podań. Podopieczni Amorima nie mają jednak tego w naturze. Tutaj znowu jak bumerang wraca temat konstrukcji środka pola, w którym nie ma typowego rozgrywającego, organizatora gry, który będzie zarządzał tempem meczu. Trener może bronić swoich wyborów, że Bruno Fernandes notuje znakomite liczby, a Casemiro również jest w dobrej dyspozycji, więc jego wybór pod kątem indywidualnym się broni. To prawda, jednak jako całości drugiej linii MU brakuje podstawowej cechy, którą powinien mieć każdy zespół mający aspirację gry w Lidze Mistrzów. To nie pierwsze spotkanie, w którym Manchester United nie potrafi zarządzać prowadzeniem, ale wczoraj dostaliśmy tego najbardziej dobitny przykład, którego trener nie może zlekceważyć. Bez wprowadzenia korekt w tych elementach gry Czerwone Diabły nie zrobią kolejnego kroku w rozwoju.
Co jeszcze wydarzyło się w 16. kolejce Premier League?
- Chelsea przerwała serię czterech meczów bez zwycięstwa we wszystkich rozgrywkach pokonując Everton (2:0) i w liczbie czystych kont zrównali się z liderującym w tej statystyce Arsenalem.
- Burnley przegrało siódmy mecz z rzędu. Przed własną publicznościa ponieśli porażkę z Fulham (2:3) i wizja utrzymania staje się coraz mniej prawdopodobna.
- Wspaniałą serię kontynuuje natomiast Aston Villa. Zespół Unaia Emery’ego wygrał dziewiąty mecz z rzędu we wszystkich rozgrywkach pokonując West Ham na wyjeździe (3:2) i nadal traci do lidera tylko 3 punkty.
- W derbach pomiędzy Sunderlandem, a Newcastle lepsi okazali się podopieczni Regisa Le Brisa, którzy wygrali 1:0 po samobójczym golu Nicka Woltemade. Twierdza Stadium of Light nadal pozostaje niezdobyta.
- Za największego przegranego kolejki trzeba uznać Tottenham. Zespół Thomasa Franka z City Ground wrócił z bagażem trzech goli od Nottingham Forest, nie strzelając żadnego.
