Parę lat temu reprezentujący wówczas barwy Lecha Poznań Tymoteusz Puchacz na temat zainteresowania 1. FSV Mainz odpowiedział, że nie pójdzie do drużyny, która mogłaby przyjechać do Poznania i dostać w trąbę. Lewy obrońca Sabah Baku prorokiem nie został, bo ekipa z Moguncji wywalczyła remis na Bułgarskiej. Wywalczył, bo trzeba powiedzieć sobie jasno, że Lech cisnął bundesligowego rywala bardzo mocno i może sobie pluć w brodę, że nie udało się skończyć jednej akcji więcej.
Urs Fischer w debiucie nie zamierzał kombinować. Jego drużyna wyszła na murawę w Poznaniu w najmocniejszym zestawieniu personalnym. Przed nimi w ciągu tygodnia jeszcze mecze z Bayernem Monachium oraz Samsunsporem, ale nie widać było, żeby oszczędzali siły na przyszłość.
Nie widać było jednak ogromnej dysproporcji w grze pomiędzy Lechem a przedstawicielem niemieckiej Bundesligi. Pierwsza połowa była wyrównana. Przewaga którejś z drużyn była dyskusyjne – niemieccy dziennikarze mówili, że to Mainz gra lepiej, Polacy zaś twierdzili zgoła inaczej. Jakościowych szans bramkowych było po równo, choć to poznaniacy gonili wynik. Przez większość połowy przeważali, ale przydarzył im się parominutowy epizod braku koncentracji. Rywal bezlitośnie to wykorzystał i wyszedł na prowadzenie. Luis Palma nie pokrył swojego zawodnika na długim słupku, Bartosz Mrozek zanotował dziwną interwencję, a piłka odbiła się od Soty Kawasakiego (pojawił się na boisku dwie minuty wcześniej zastępując kontuzjowanego Silvana Widmera) i spokojnie wpadła do bramki. Niestety, piłkarze z Moguncji poszli za ciosem, ale stety przy bramce Benedicta Hollerbacha sędziowie VAR zauważyli spalonego.
Przewaga Lecha
Demony odeszły, a Lech wrócił do grania swojej piłki. W środku pola dobre zawody rozgrywał Antoni Kozubal, jednak od 31. minuty musiał się wystrzegać błędów po obejrzeniu żółtej kartki za faul taktyczny. Kolejorz ewidentnie chciał wyrównać jeszcze przed przerwą i po zmasowanym ataku udało się tego dokonać. Mikael Ishak pokazał, że nie ma układu nerwowego i podcinką umieścił piłkę w bramce Daniela Batza, wykorzystując jedenastkę podyktowaną za faul na Palmie. Mainz mogło odpowiedzieć, ale świetną interwencją po strzale Nicolasa Veratschniga popisał się Mrozek.
Ten sam Veratschnig, który w 66. minucie zobaczył drugą żółtą kartkę i osłabił swoją drużynę. Dotąd na boisku znów trwało przeciąganie liny, ale od momentu gry w przewadze to poznaniacy pokazywali, co potrafią. W 70. minucie trochę hiszpańskiego luzu w polu karnym pokazał Pablo Rodriguez, zgrał piłkę z Kozubalem i powinien mieć gola. Piłkę ręką odbił jednak Batz, utrzymując tym samym swoją drużynę w grze. Później dwa razy odbijał Kozubal, lecz bez sukcesów. Lechowi zależało na tej bramce, a piłkarze parli do przodu, jakby poczuli krew.
Wrażenia te potęgował sam Niels Frederiksen wpuszczając Yanicka Agnero za Kozubala, przez co Lech zdawał się iść po komplet punktów. Bohaterem ponownie mógł być Ishak, gdy jego strzał z półobrotu końcówkami palców odbijał bramkarz. Albo Leo Bengtsson, gdy niecelnie uderzał głową po dobrym dośrodkowaniu Taofeeka Ismaheela. Może jakby mecz potrwał parę minut dłużej, to tę bramkę na 2:1 udałoby się wcisnąć siłą woli lub przyjaźni. Szanse na gola miało też Mainz, ale strzał Wiliama Bovinga sprzed szesnastki. minął słupek.
Remis to jednak wciąż dobry wynik, patrząc na samo zestawienie obu drużyn „na papierze”. Lech nie przegrał u siebie, dorzucił siódmy punkt do swojego dorobku w tabeli Ligi Konferencji i jest na dobrej drodze, aby zapewnić sobie grę w europejskich pucharach na wiosnę.
