Pogoń Szczecin przeżyła w czwartek swoiste odrodzenie. Po dwóch fatalnych meczach Portowcy ograli u siebie belgijski Gent, dając kibicom nieco radości. Gospodarze przegrali w zeszłym tygodniu derby Łodzi, a dziś chcieli zrehabilitować się swoim kibicom. Zarówno jedni jak i drudzy potrzebowali w te popołudnie zwycięstwa.
Błędy w defensywie i nieskuteczność
Obie drużyny przez pierwsze czterdzieści pięć minut popełniały niemal bliźniacze błędy. ŁKS zaskakująco dobrze radził sobie w ofensywie, regularnie zagrażając rywalom ze Szczecina. Pogoń grała bardzo nieuważnie, pozwalając rywalowi na dużo swobody. Bardzo dobrą połowę rozgrywał również Kay Tejan, który przestawiał sobie rywali tak, jak tylko chciał. Defensorzy gości nie mieli najmniejszych szans w starciach z napastnikiem, który wykorzystywał swoje warunki fizyczne do ostatniej kropli.
To, co Rycerze Wiosny nadrobili z przodu, szybko zrekompensowali rywalowi błędami z tyłu. Sam Kamil Grosicki powinien skończyć pierwszą połowę z golem oraz asystą. Za pierwszym razem zbyt mocno wypuścił sobie futbolówkę, gdy Pogoń wychodziła z kontrą trzech na jednego. Za drugim zmarnował doskonałą sytuacje trafiając w słupek z dziesięciu metrów. Po 45. minutach nie oglądaliśmy zatem żadnych goli.
Fatalna Pogoń i demony przeszłości
Od początku drugiej odsłony meczu to ŁKS prezentował się znacznie lepiej. Gospodarze bardzo śmiało poruszali się po murawie, co chwilę rozpoczynając kolejne ataki. Goście zostali zepchnięci do defensywy. To mogło się zemścić już w 55. minucie. To wtedy bowiem Bartosz Klebaniuk kolejny raz zdołał przypomnieć kibicom Pogoni o jego grze nogami.
Ogromny błąd bramkarza mógł skończyć się fatalnie. Złe przyjęcie pod swoją bramką prawie doprowadziło do utraty gola. Na szczęście dla młodego bramkarza piłka została wybita spod bramki Pogoni. Kolejne nerwy kibice Portowców przeżywali w okolicach 70. minuty. To wtedy sędzia Lasyk wskazał na wapno, gdy ręką piłkę w polu karnym dotykał Koutris. Po krótkiej analizie VAR arbiter zdecydował się cofnąć jedenastkę.
Im bardziej mecz zbliżał się do końca, tym bardziej ŁKS napierał na bramkę gości. Klebaniuk grał bardzo niepewnie, co chwile popełniając kolejne błędy. Jego interwencje bardzo często kończyły się wypluciem futbolówki w newralgiczne strefy pola karnego. Brak straty gola zawdzięczał jedynie szczęściu. Lepszy zespół niemal na pewno wykorzysta tak duże pomyłki.
Nikt nie spodziewał się jednak tego, co stanie się w końcówce. Drugi mecz na swoim stadionie i drugie zwycięstwo w ostatniej akcji meczu. Cudownym uderzeniem z dystansu komplet punktów dla ŁKS-u zapewnił Hoti. Gol, który poderwał cały stadion, był w pełni zasłużony. Gospodarze dopięli swego i wygrali kolejny mecz na swoim stadionie.
Aż remis, czy tylko remis?
ŁKS może być dumny ze swojego występu. Rycerze Wiosny zaprezentowali się wreszcie tak, jak na drużynę grającą w Ekstraklasie przystało. W końcówce uśmiechnęło się do nich szczęście, ale gol był w pełni zasłużony. Konsekwentnie realizowali swoją przewagę, a cudowne trafienie Hotiego spięło klamrą naprawdę niezły występ.
Pogoń natomiast kolejny raz ogromnie zawiodła. Nie możesz głośno wspominać o mistrzowskich aspiracjach, by chwile później dawać się zdominować przez ŁKS. Goście powinni mieć do siebie masę pretensji. Przegrali, ale nie mieli żadnych argumentów, aby pokonać w teorii słabszy ŁKS. Beniaminek walczył i wybiegał sobie zwycięstwo, kiedy Portowcy myśleli, że mecz wygra się sam.