Liverpool w środę przegrał na Goodison Park, przez co szanse na mistrzostwo spadły ogromnie. Nawet Jurgen Klopp na konferencji prasowej stwierdził, że rywale nie stracą punktów w dwóch meczach do końca sezonu. Dzisiaj Liverpool kończył serię meczów wyjazdowych. Po Atalancie, Fulham i Evertonie nadszedł czas na West Ham.
W składzie gości było trochę niespodzianek
Jurgen Klopp wybrał skład nie na podstawie nazwisk i umiejętności piłkarzy, a obecnej formy. W podstawowej jedenastce zabrakło Mohameda Salaha, Darwina Nuneza, Dominika Szoboszlaia oraz Ibrahimy Konate. Liverpool po raz kolejny w ostatnich dniach musiał stawić czoła rywalowi nastawionemu na oddanie inicjatywy, przesuwanie się bez piłki i szybkie wyprowadzanie ataków. West Ham – jak na swoje standardy – bronił jednak dość wysoko, ale nie nastawiał się na agresywny odbiór, a raczej utrudnienie Liverpoolowi progresji piłki i przechwyty podań. Pod koniec pierwszej połowy, gdy udało im się wyczuć odpowiedni moment na doskok, odebrali piłkę pod polem karnym oponentów, wywalczyli rzut rożny, a po nim Jarrod Bowen dał Młotom prowadzenie.
Dla Liverpoolu był to trzeci gol stracony po stałym fragmencie gry w ciągu ostatnich kilku dni (z Evertonem dwukrotnie wyciągali piłkę z siatki po tego typu akcjach). Podopieczni Jurgena Kloppa mogli sobie pluć w brodę, bo choć nie grali zachwycająco to i tak stworzyli sobie okazje, które przy lepszej skuteczności mogli zamienić na gole, a do przerwy przegrywali po golu, którego bez trudu można było uniknąć.
Zespół Jurgena Kloppa w drugiej połowie rzucił się do odrabiania strat
Już 3 minuty po zmianie stron wyrównał Andy Robertson, a asystował mu Luis Diaz, który był dziś najbardziej aktywną postacią ofensywy Liverpoolu. Goście na drugą część spotkania wyszli z nową energią. Podkręcili tempo gry, zepchnęli West Ham do niższej defensywy i bardzo dobrze funkcjonowali w kontrpressingu nie dając rywalom wyprowadzać kontrataków. Świetnie wyglądała lewa strona, na której gracze gospodarzy nie radzili sobie z Diazem, Robertsonem oraz często schodzącym w ten sektor Gravenberchiem. W 65. minucie The Reds wyszli na prowadzenie po rzucie rożnym, przy czym mieli dużo szczęścia. Piłka po nieczystym strzale Gakpo odbiła się najpierw od Ogbonny, potem od Soucka, a na koniec od Areoli i wpadła do siatki.
Wydawało się, że Liverpool wyszedł z tarapatów i zrobił swoje, ale po objęciu prowadzenia zaczął pozwalać przeciwnikom na trochę więcej. 12 minut po zdobyciu bramki na tablicy wyników widniało już 2:2. Michail Antonio zgubił w polu karnym Jarella Quansaha i wykorzystał dośrodkowanie Jarroda Bowena. Dla Liverpoolu to trzecie potknięcie w czterech ostatnich meczach (zdobyli tylko 4 punkty). Szanse na mistrzostwo Anglii są już tylko matematyczne.