To miała być ich końcówka sezonu i godne pożegnanie Jurgena Kloppa. Jednak Liverpool skreślał z listy kolejne cele w spotkaniu po spotkaniu. Starcie z Evertonem mogło być przełamaniem i szansą, by The Reds zdobyli nieco paliwa na decydujące mecze. To powinny być setne wygrane derby z The Toffees. Tymczasem na Goodison Park odwieczni rywale pogrzebali szansę Liverpoolu nawet na to osiągnięcie.
Everton dawał znaki ostrzegawcze już od pierwszych minut. Gości od szybko straconej bramki uratował tylko spalony. Jednak Liverpool nie potrafił na to odpowiedzieć, tym razem nawet nie przez brak skuteczności. The Reds nie dochodzili nawet do klarownych sytuacji, a to tylko napędzało doping z trybun kibiców The Toffees. Nieuniknione musiało nadejść, ale straconej bramki winni byli tylko podopieczni Jurgena Kloppa. Obrońcy we własnym polu karnym zagrali we flippera i nie umieli wybić piłki. Z takiego prezentu nie mógł nie skorzystać Jarrad Branthwaite, który wpakował piłkę do siatki. Nie zmieniło to wcale obrazu gry, bo Everton wciąż bronił w niskim ustawieniu i oddał futbolówkę rywalom. Tyle że The Reds nie mieli dobrego pomysłu, co mają z nią zrobić. A gdy dostawali się już w pole karne, to Darwin Nunez, Mohamed Salah i Andy Robertson kiksowali, nie oddając nawet strzału.
Liverpool nie potrafił zagrozić bramce Pickforda
W drugiej połowie można byłoby spodziewać się zmiany postawy Liverpoolu. Jednak jedynymi zmianami były te Jurgena Kloppa. Gospodarze, czując słabość rywali, kilkukrotnie zdecydowali się na coś więcej, niż długie podania w kierunku Calverta-Lewina i zostali za to nagrodzeni. Po jednym z rzutów rożnych to właśnie Anglik podwyższył prowadzenie, a The Reds nie wyglądali jak drużyna, która może odwrócić losy spotkania. Ogromna przewaga w posiadaniu piłki przyniosła im tylko strzał w słupek Luiza Diaza. Everton wygrał derbowe starcie z Liverpoolem w meczu u siebie po raz pierwszy od 2010 roku. Z pewnością to zwycięstwo znaczy dla The Toffees wiele, zwłaszcza że zwiększa ich przewagę nad strefą spadkową, a odwiecznych rywali bardzo oddala od wizji zdobycia mistrzostwa.
Finisz sezonu miał przynieść w Liverpoolu prawdziwe święto i piękne pożegnanie z autorem największych sukcesów klubu od lat. Jednak wszystko zapowiada, że rzeczywistość przyniesie zupełnie inne zakończenie. Zapowiada się stypa na Anfield.