Wyobraźcie sobie ofensywnego zawodnika, który w debiutanckim sezonie w Ekstraklasie zalicza 21 występów i 0 goli. Fatalna statystyka, prawda? Ten sam piłkarz został jednym z najskuteczniejszych strzelców w dziejach polskiej ligi. Nazywa się Maciej Żurawski.
Momentem zwrotnym w karierze Macieja Żurawskiego okazał się transfer do Lecha Poznań
Wtedy też młody wychowanek Warty Poznań został przesunięty z pomocy do linii ataku. Jak się z czasem okazało — był to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Kolejorz radził sobie poniżej oczekiwań, ale sam Żurawski imponował skutecznością. Błysnął m.in. w spotkaniu z Wisłą Kraków, która kilka dni później… wyłożyła na stół 2 miliony marek niemieckich. Jak na realia polskiego futbolu — była to kwota szokująca. Biała Gwiazda nie oszczędzała pieniędzy, budując skład, który miał zdominować Ekstraklasę i namieszać w Europie. Żurawski miał być jedną z twarzy tego projektu. Już w tym momencie wypada docenić odwagę działaczy Wisły. Nie bazowali jedynie na statystykach, tylko zaufali jego umiejętnościom.
Mimo świetnego sezonu 2001/02, podczas którego zdobył łącznie 32 bramki, w reprezentacji przegrywał rywalizację z Emmanuelem Olisadebe, Pawłem Kryszałowiczem oraz Marcinem Żewłakowem. Jerzy Engel powołał Żurawskiego na mundial w Korei i Japonii, gdzie miał początkowo pełnić rolę napastnika numer cztery, ale ostatecznie wystąpił w każdym z trzech spotkań naszej kadry (nie wykorzystał karnego przeciwko USA). Po nieudanych mistrzostwach wydawało się, że to właśnie na nim będzie opierała się gra ofensywna reprezentacji, w której stery przejął Zbigniew Boniek. Paradoksalnie — to właśnie on wydawał się być „świeżą krwią”, zawodnikiem z wielkimi ambicjami, który ma najlepsze lata kariery przed sobą. Piłkarze typu Olisadebe kojarzyli się z pewnego rodzaju wypaleniem — do pewnego momentu radzili sobie bardzo dobrze, ale gdy trafili do mocniejszych klubów przestali się rozwijać.
Sezon 2002/03 to legendarne potyczki Wisły z Parmą, Schalke i Lazio
Maciej Żurawski zdobył wówczas 9 bramek i zajął trzecie miejsce w wyścigu o tytuł najlepszego strzelca Pucharu UEFA. Dobra gra nie umknęła uwadze europejskich klubów. Co jakiś czas pojawiały się informacje o zainteresowaniu ze strony niemieckich drużyn, kilkanaście razy do negocjacji podchodził turecki Trabzonspor, ale najlepszą ofertę przestawił Celtic Glasgow. Czy Polak chciał za wszelką cenę opuścić Kraków? Myślę, że kluczowe w tej kwestii były coraz częstsze wpadki Białej Gwiazdy, chociażby z Valarengą oraz Dinamo Tibilisi. Żurawski poczuł smak rywalizacji w Europie i chciał spróbować swoich sił w zespole występującym w elitarnej Champions League. Intrygujące, że po odejściu do Szkocji, to Wisła była bliżej awansu do Ligi Mistrzów.
Celtic skompromitował się, odpadając z Artmedią, za to Biała Gwiazda miała na widelcu Panathinaikos Ateny. Kto wie, czy historia nie wyglądałaby inaczej, gdyby Żuraw został w Wiśle chociaż pół roku dłużej. Śmiem twierdzić, że gdyby nie feralne wpadki krakowian mógłby do końca kariery pozostać w Wiśle. Miał tutaj status supergwiazdy, olbrzymią sympatię ze strony kibiców, finansowo również nie mógł narzekać. Zauważyłem zresztą, że z jednej strony napastnik opowiadał, że chciałby spróbować swoich sił za granicą, a z drugiej… nie uczył się języków obcych. Czy nie jest to dziwne, że ktoś przez 3-4 lata jest niemalże cały czas „o krok” od zagranicznego transferu, a wyjeżdżając do Glasgow – jak sam przyznał — nie zna języka angielskiego? Maciej w jednym z wywiadów opowiedział, że atmosfera w Wiśle była tak dobra, że podświadomie nie chciał opuszczać tego zespołu, a wyjeżdżając zakładał, że po wypełnieniu kontraktu z Celtikiem najprawdopodobniej i tak wróci do Krakowa.
Pobyt w Celtiku był pasmem wzlotów i upadków
„Magic” miał swoje momenty – takie jak starcie z Dunfermline (zdobył wówczas 4 bramki i zaliczył 2 asysty!), ale z miesiąca na miesiąc jego pozycja w klubie stawała się coraz gorsza. Nie udało mu się błysnąć w Lidze Mistrzów, coraz częściej łapał kontuzje, w końcu odstawiono go nawet od meczowej osiemnastki. Wyjazd z Ekstraklasy odbił się także na jego formie w reprezentacji. Co prawda kultowe zwycięstwo nad Portugalią w 2006 roku przeżył jako kapitan naszej kadry, ale pomiędzy 2006 i 2008 rokiem zdobył zaledwie dwie bramki w biało-czerwonych barwach.
W tym momencie warto zwrócić uwagę, że Żuraw miał w pewnym sensie wielkiego pecha. Mimo że powszechnie uważano go za znakomitego egzekutora jedenastek, pomylił się w spotkaniu Mistrzostw Świata. Wisłę opuścił w momencie, gdy była o krok od awansu do Ligi Mistrzów. W starciu z Portugalią to po jego strzale futbolówkę dobił Euzebiusz Smolarek. Również w Champions League kontuzji doznawał akurat przed najbardziej medialnymi wydarzeniami. Na cztery spotkania z Milanem opuścił aż trzy, mecz z Manchesterem United obejrzał z ławki rezerwowych. Myślę, że gdyby w którymś z nich wpisał się na listę strzelców, jego pozycja w europejskim futbolu wyglądałaby zupełnie inaczej.
Po odejściu z Celticu zakotwiczył w greckiej Larisie, a następnie cypryjskiej Omonii Nikozja
Radził sobie tam co najmniej poprawnie, ale można było odczuć, że coraz bliżej mu do piłkarskiej emerytury. Powrót do Wisły miał również znaczenie głównie symboliczne, bowiem w sezonie 2010/11 na 20 ligowych występów tylko raz wpisał się na listę strzelców. Sam czuł ogromny niedosyt, szczególnie że porównywano go do Tomasza Frankowskiego, który po powrocie do Jagiellonii wciąż imponował skutecznością. Mimo oficjalnego pożegnania, wilka ciągnęło do lasu i w 2014 roku związał się z Porońcem Poronin, dla którego w dwa lata zdobył 21 bramek.
Dziś spełnia się jako ekspert piłkarski
Według wyliczeń portalu transfermarkt w swojej zawodowej karierze uzbierał ponad 200 trafień. W szczycie kariery był dla Wisły Kraków niezastąpiony. Brał udział praktycznie w każdej akcji bramkowej, walczył o koronę króla strzelców, był jednym z czołowych asystentów w lidze. Pan Maciej zapracował na swoje miejsce w historii polskiej piłki. Nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby wcześniej wyjechał za granicę lub w ogóle nie opuszczał Ekstraklasy. Możemy jednak śmiało stwierdzić, że Żuraw na początku XXI wieku był prawdziwym królem polskich muraw. Dziś śmiało możemy nazywać go legendą ligi.