Lechia Gdańsk jak dzieci we mgle. Porażka na własne życzenie

Lechia Gdańsk grała z Rakowem Częstochowa i najwyraźniej uznała, że nie pozwoli przeciwnikom pokonać się na ich zasadach. Zamiast tego popełniła piłkarskie samobójstwo, po kwadransie przegrywając już dwiema bramkami. Później niby było lepiej, ale co z tego, skoro na dobrą sprawę nie było już o co walczyć. Raków nie oddał bowiem prowadzenia, a goście z Pomorza wyglądali, jakby przyjechali do Częstochowy w roli turystów, nie piłkarzy.

Fatalny początek Lechii

Pierwsze chwile meczu były dla Lechii Gdańsk prawdziwym koszmarem. To piłkarze z Trójmiasta rozpoczęli grę od środka, ale już przy drugim podaniu stracili ją. Po 17 sekundach od pierwszego gwizdka z atakiem wychodził już Raków, ale został zatrzymany, tyle że nieprzepisowo. Żółtą kartką ukarany został Maksym Khlan, a gospodarze z Częstochowy mieli przed sobą rzut wolny z dogodnego miejsca. Bardzo dobrze dośrodkował Ivi Lopez, a po chwili zamieszania Jonatan Brunes wepchnął piłkę do pustej bramki z najbliższej odległości. Ten gol nie padłby, gdyby nie fatalne zachowanie Dominika Piły. To on utrudnił zadanie swojemu bramkarzowi i zamiast pozwolić mu złapać piłkę, odbił ją klatką piersiową. Tylko ułatwił w ten sposób zadanie Rakowowi, bowiem wprost idealnie wyłożył piłkę, która chwilę później zatrzepotała już w siatce.

REKLAMA

Rollercoaster trwał dalej, a już 10 minut później to Lechia stanęła przed wyśmienitą okazją do wyrównania. Lechiści mogli wykorzystać ustawioną wysoko linię obrony częstochowian, których dzięki temu można było ominąć podaniem prostopadłym. Cały plan spalił jednak na panewce, gdyż napastnik gości, Tomáš Bobček, nie potrafił upilnować linii spalonego. Nie był nawet blisko poprawnego wklejenia się w nią, a jego szkolny błąd zabrał Lechii bramkę.

Gdańszczanie mogli zastanawiać się, jak można w ciągu kilku minut stracić gola na własne życzenie i zmarnować własną wspaniałą szansę. Nie było jednak czasu na zastanowienie, gdyż Raków się nie zatrzymywał. Podopieczni Marka Papszuna chcieli wykorzystać słabość swoich przeciwników. Nie musieli zresztą czekać na kolejny prezent. Tym razem dał im go Rifet Kapić, który kopnął piłkę we własne pole karne, tuż pod nogi Iviego Lopeza. Hiszpan mógł, a nawet powinien wpisać się na listę strzelców, ale poślizgnął się na piłce. Festiwal błędów więc trwał, a jedynym, który ich unikał, był Brunes. To on dopadł do „wyplutej” przez Lopeza piłki, celnie uderzył i było już 2:0.

Nikt nie był nieomylny

Ostatni mecz w ramach 23. kolejki Ekstraklasy był pełen indywidualnych pomyłek. Najpoważniejsze z nich doprowadziły do dwóch trafień Rakowa, ale było ich zdecydowanie więcej. A to Fran Tudor bardzo niechlujnie podawał, a to po raz kolejny napastnicy Lechii zaspali na pozycji spalonej, a to Ariel Mosór czy Rifet Kapić notowali groźne straty piłki. Mylił się nawet Brunes, dzięki któremu przecież Raków w ogóle wygrywał i który mógł być traktowany bohaterem meczu. Mogło być jednak jeszcze lepiej, gdyż Norweg mógł mieć na swoim koncie nie dublet, lecz hat-tricka. Wystarczyło po prostu dołożyć nogę do świetnego dogrania przed bramkę, ale napastnik trafił w piłkę nieczysto.

W skrócie: błędy popełniali wszyscy. Nie pomagała w tym mokra murawa, na której piłkarze często tracili równowagę. Atutem Rakowa było jednak to, że w jego grze było mniej mankamentów, a także to, że gospodarze umieli wykorzystywać potknięcia rywali. W tym pełnym nieporozumień, niecelności i niewymuszonych strat górą byli ci, którzy mniej dotkliwie odczuli konsekwencje swoich niedociągnięć. Lechia może i była w tym meczu dłużej przy piłce, może i starała się nadrobić straty, ale to było zbyt mało, by zrehabilitować się po fatalnym początku meczu. Co prawda udało się złapać kontakt i strzelić na 2:1, ale na więcej nie było już szans. Później Lechia straciła kolejnego gola zamiast doprowadzić do wyrównania. Znów bowiem popełniła niewybaczalny błąd, a mianowicie wpakowanie futbolówki do własnej bramki.

Samobój Bujara Pllany był tylko kropką nad i, czyli nad bardzo pewnym triumfem drużyny walczącej o mistrzostwo Polski. Dzięki temu zwycięstwu utrzymuje ona pozycję wicelidera i punkt przewagi nad trzecią Jagiellonią Białystok. Raków wcale nie zagrał jednak wybitnie, to po prostu Lechia była tak słaba, że pokonał by ją chyba każdy. Ivi Lopez i spółka muszą lepiej wykorzystywać swoje sytuacje, bo mogli wygrać nawet wyżej i bardziej przekonująco.

Raków Częstochowa 3:1 Lechia Gdańsk (Jonatan Brunes 2′, 15′, Bujar Pllana 75′ (sam.) – Tomasz Wójtowicz 71′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,795FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ