Każdy człowiek w swoim życiu miał, albo będzie miał taki moment, gdy poczuje się jak ostatni frajer. Zgubi bilet autobusowy i dostanie mandat. Pójdzie na imprezę, zechce wyrwać fajną laskę/gościa, ale się wywali i coś pójdzie nie tak. Pójdźmy nawet jeszcze bardziej radykalnie i stwierdźmy, że gdzieś ktoś na tej imprezie narobi w gacie. No frajerstwo i przegryw totalny. Jednak jest ktoś, kto właśnie gra dla takich ludzi. Pokazuje im, że koniec końców nie jest tak źle. Proszę państwa, przed Wami Lech Poznań. Ukłony.
Miejsce, gdzie księgowy ma większy spokój niż piłkarze.
Wielokrotnie wspominamy, że kluby powinny być prowadzone z głową. Tego nie można zarzucić Rutkowskim. W klubowych komputerach Excel jest tak zielony, że obsługujący murawę przy Bułgarskiej mogliby się od niego wiele nauczyć. Jednak Nenad Bjelica słusznie wypominał im jedno. Równie ważny co klubowa kasa powinien być wynik sportowy. Tymczasem widzimy, że ten dla nich jest co najmniej drugorzędny. Nie ma większych inwestycji w klub, tylko coś na zasadzie „kupmy go, może odpali”. Jak pokazują przykład takich gagatków jak Muhar, Thomalla czy Bille Nielsen, no, nie odpala. A takie postacie jak Tiba czy Ishak to tylko te słynne wyjątki potwierdzające regułę.
Bjelicę zwolniono i teraz radzi sobie bardzo dobrze w swoim fachu. A Lech? Liga Europy zakończona dostaniem w trąbę, wystawieniem drugiego składu na Benficę ze strachu przed Podbeskidziem, do tego wicemistrzostwo Wielkopolski. Lech sportowo nie tylko jest w dupie – on zaczął się tam mościć, odpalać grilla i popijać piwko. Nie tak to miało wyglądać.
Rutkowski: „Ja się nie poddam”. Tabela Ekstraklasy: Am I joke to you?
Lech Poznań znany jest jako „Kolejorz”. Jednak ja bym bardziej forsował nowy przydomek. Samarytanie. Nikt bowiem jak lechici nie pomaga innym klubom w ciułaniu punktów. Raków walczy o puchary? Dobra, pomożemy. Podbeskidzie walczy o życie? Bardzo proszę, rozgośćcie się. Stal Mielec nie daje sobie rady? Nie ma problemu, od czego jest Kraweć i Kwekweskiri. Skorża i spółka chyba wyszli z założenia, że ten sezon i tak już jest spisany na straty, to przynajmniej nie będą przeszkadzać reszcie. Znamy ten schemat z Białegostoku. Tyle że tam nikt muskułów nie prężył, niczego nie udawał. Tymczasem w Poznaniu miała być walka o uratowanie twarzy. Jak się okazuje, więcej sensu ma walka z wiatrakami.
Dziesiąte miejsce, 11 porażek, zamiast walki o górne lokaty przepychanie się z apatyczną Jagiellonią czy Górnikiem. Dość powiedzieć, że gdyby nie kara minusowych punktów, tyle samo punktów co Lech miałaby Cracovia. Ta sama, która za swój styl jest gnojona przez wszystkich obserwatorów, zresztą słusznie. To chyba dość mocno oddaje stan rzeczy.
Maciej Skorża miał być panaceum na bolączki Lecha. Najłatwiej bowiem zwolnić trenera. Obawiam się jednak, że w obecnej sytuacji trio Klopp, Guardiola i Mourinho niewiele by zdziałało. Możliwe, że problemy miałaby również sama Matka Boska.
Nowy sezon – Nowy Lech?
Teraz zapewne będzie forsowana, jak co sezon, narracja, że trenerowi trzeba dać popracować, że zarząd ma plan, że to „sezon przejściowy”. Przejść jednak też można zgracją, a „Kolejrzowi”, pardon, „Samarytanom” się to raczej nie udało. Zamiast chodu modelki z „Mody na sukces” mieliśmy coś na kształt slalomu Pana Zdzisia po kolejne wino „Błękit Paryża”. Kibice jednak wierzą, bo co im zostaje? Jednak, jak się okazuje, nadzieja często bywa płonna. Zamiast ogni w oczach, walki na boisku, mamy emocje na sali konferencyjnej. Ewentualnie napisy w stylu „Mamy k**** dosyć”.
No i jak tak patrzę na grę Lecha, to ja się kibicom nie dziwię.
Zdjęcie: Awangarda Piłkarska