Wtorkowym meczem w Champions League „Rossoneri” pokazali swoim kibicom, a przede wszystkim sobie, że są w stanie zagrać bardzo dobre spotkanie. Jednak, aby wrócić na właściwe tory, potrzebne jest punktowanie zarówno w pucharach, jak i rozgrywkach ligowych. Przed spotkaniem z Lecce piłkarze Stefano Piolego nie wygrali trzech ostatnich zmagań w Serie A. Dlatego Milan celował wyłącznie w zwycięstwo. Dość straty punktów. Plan wydawał się prosty, lecz Lecce to rywal, który potrafił w tym sezonie zagrozić nie jednej silnej drużynie.
Męczarnie „Rossonerich”
Można odnieść wrażenie, że Milanowi po prostu idzie lepiej z potencjalnie lepszymi rywalami. Lecce przed tym starciem zajmowało w tabeli 14. miejsce i raczej jest zespołem, który przez cały sezon będzie walczył o utrzymanie – a nie o jakieś wyższe cele. Jednak „Rossonerim” to tak naprawdę tylko przeszkadzało. Dodatkowo w 10. minucie boisko z powodu urazu musiał opuścić Rafael Leao, czyli jeden z liderów całej ofensywy. Milan grał apatycznie, przewidywalnie i bardzo wolno.
Mimo to wystarczyły pojedyncze zrywy i gospodarze musieli uznać wyższość swoich przeciwników. Najpierw w 28. minucie dośrodkowanie Theo Hernandeza wykorzystał Olivier Giroud, a 7 minut później swojego pierwszego gola w barwach Milanu strzelił Tijjani Reijnders. Lecce próbowało się odgryzać, ale brakowało im skuteczności, jaką dzisiaj dysponował Milan. Dlatego to piłkarze „Rossonerich” schodzili na przerwę z korzystnym wynikiem.
Kontrolowanie przebiegu spotkania
Milanowi nie pozostawało nic innego jak kontrolowanie wyniku, wszak prowadzili 2:0. Mieli nie lada problemy zdrowotne, dlatego robili wszystko, aby dociągnąć do zwycięstwa, które pozbawione by było dodatkowych urazów i niepotrzebnych nerwów. Cofnęli się pod swoją bramkę, licząc na kontry. Starali się zabijać mecz i nie dawać nadziei swoim rywalom na powrót do tego spotkania.
Jednak piłkarze Milanu nie byliby sobą , gdyby nie narobili sobie problemów. W 66. minucie gola kontaktowego dla gospodarzy zdobył Nicola Sansone. Wystarczyła chwila nieuwagi przy stałym fragmencie gry i wśród piłkarzy „Rossonerich” zrobiło się nerwowo. Mecz, który wydawał się być całkowicie pod kontrolą przyjezdnych, nagle się odmienił. W 70. minucie było już 2:2 – wyrównał Lameck Banda. Rywalizacja zaczynała się od nowa i to gospodarze byli na fali wznoszącej. To oni strzelili dwa gole w decydującej fazie meczu. Mieli przewagę psychologiczną i rozluźnionego rywala przed sobą.
Lecce ciężko pracowało, żeby do tego meczu wrócić. Nie poddawali się – wiedzieli, że Milan w drugiej połowie się cofnie i włączy tryb ekonomiczny. Gospodarze znakomicie to wykorzystali i rzucili się na „Rossonerich”. W ogóle nie wyglądali na drużynę z 14. pozycji w ligowej tabeli. Milan chciał ten mecz wygrać wyrachowaniem, lecz nie docenił klasy rywala i został za to skarcony. Goście kompletnie nie zasługiwali na zwycięstwo. Druga połowa to granie na stojaka i liczenie, że trzy punkty same wpadnę. Owszem, można próbować przepchnąć mecz, ale należy zachować jakieś granice przyzwoitości.
Lecce – AC Milan 2:2 (Sansone 66′ Banda 70′ – Giroud 28′ Reijnders 35′)