Dwa tygodnie temu Iga Świątek oraz Aryna Sabalenka stoczyły pasjonujący pojedynek w finale turnieju w Madrycie. Dziś dwie najlepsze tenisistki świata po raz kolejny zmierzyły się w finale turnieju WTA — tym razem w Rzymie. Białorusinka miała wielką ochotę zrewanżować się Polce. Świątek chciała jednak udowodnić, że królowa tenisa jest tylko jedna.
Światek narzuciła swój tenis
Mając w pamięci niezwykle zaciętą batalię sprzed dwóch tygodni, mogliśmy przecierać oczy ze zdumienia, obserwując pierwszego seta dzisiejszej rywalizacji. Iga Świątek pokusiła się o szybkie przełamanie, zmuszając Sabalenkę do biegania po całym korcie. Polka uderzała celnie i silnie. To frustrowało Białorusinkę, która w żaden sposób nie była w stanie przeciwstawić się doskonale dysponowanej Świątek. Zgodzić możemy się w tym miejscu z tezą komentatorów stacji Canal+, Sabalenka weszła w grę Igi. To Polka wywierając presję, zmuszała swoją rywalkę do podejmowania ryzyka. Białorusinka zamiast skupić się na swoim planie i swoich atutach, uległa stylowi Świątek.
Pierwszy set trwał zaledwie 36 minut i zakończył się wynikiem 6:2. Iga prezentował się prawdopodobnie jeszcze lepiej niż w Madrycie, Aryna Sabalenka słabiej. Mowa ciała 2. rakiety świata zdradzała jej frustrację. W secie numer dwa Białorusinka za wszelką cenę chciała przełamać Polkę, wkładając mnóstwo sił w każdą uderzoną piłkę. Im więcej było nerwów w grze Sabalenki, tym korzystniej dla Świątek. Aryna tylko w drugim secie miała 7 break-pointów, ale nie wykorzystała żadnego z nich. Iga potrafiła wykorzystać swoją szansę, przełamując serwis przeciwniczki przy stanie 3:3. Co więcej, w końcówce zrobiła to po raz drugi, udowadniając, że królowa tenisa jest tylko jedna.