Paradoksalnie największym zwycięzcą (no dobra, może jednym z największych) wrześniowego zgrupowania reprezentacji Polski jest ten, który na nie wcale nie pojechał. Tak, mowa o Dawidzie Kownackim. 25-letni Polak dał do zrozumienia selekcjonerowi, Czesławowi Michniewiczowi, że woli skupić się na grze w klubie i przygotowaniu do sezonu.
Naturalną koleją rzeczy jest, że tę decyzję uznano za naprawdę odważną i dojrzałą zarazem. Odmówić powołania to głupota? Głupi jest tylko ten, kto patrzy krótkookresowo. Dawid obrał drogę, w której nie zadowoli się jednorazowym zgrupowaniem. Celem jest złota jesień, która przełoży się na wyjazd na Mundial. A patrząc na to jak idzie w obecnej batalii Kownackiemu, automatycznie nasuwa się pytanie: chłopie, gdzieś ty się uchował?
Dawid Kownacki długo szukał najlepszej wersji siebie
Dawid Kownacki od początków w Lechu Poznań był dość specyficzną postacią. Z jednej strony przedstawiany jako wielki talent, potencjalny następca Roberta Lewandowskiego (tak, były takie głosy) w reprezentacji — z drugiej w swoim najlepszym sezonie (a zarazem ostatnim przed wyjazdem za granicą) nie zdobył nawet dwucyfrowej liczby bramek. Długo dyskutowano nad tym, czy pozycja nr 9 jest dla niego tą odpowiednią. Gra na skrzydle czy trochę niżej również podlegały dyskusji. Sam „Kownaś” był tym zmęczony, przyznając w Foot Trucku, że coraz bardziej widzi się na jakieś bardziej defensywnej pozycji (np. boku obrony).
Jego włoski epizod w Sampdorii nie można uznać za udany, ale z perspektywy czasu tamten piłkarz wydaje mi się zagubionym dzieciakiem. Dzisiaj na murawie widzę Pana piłkarza Dawida, czyli kogoś, kto zdecydowanie więcej dostrzega i potrafi lepiej wykorzystać swoje atuty, a wady — przykryć. O wierze w jego umiejętności mówi nawet to, że po braku siły przebicia w Serie A, niemiecki beniaminek Bundesligi zdecydował się pobić dla niego swój rekord transferowy.
Cztery bramki w 10 spotkaniach na poziomie Bundesligi. Tak prezentował się debiutancki bilans Kownackiego w Fortunie. Rok później rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Fortuna spadła z ligi, a Dawid nie zanotował ani jednej bramki, ani asysty… rozgrywając aż 20 ligowych meczów. Co by nie mówić, gracz ten często zmagał się z urazami. Nie oszukujmy się, jest to jeden z czynników, który hamował jego karierę (nie tylko w Fortunie). Rozgrywki 2020/21 były nieco bardziej owocne. Polak zagrał 27 meczów w 2. Bundeslidze i uzbierał 7 bramek i 5 asyst. Przyczepiono się jednak do jego skuteczności z gry, ponieważ bramki padały głównie po rzutach karnych (które rzecz jasna też trzeba umieć wykorzystać).
Jesienią rok temu DK zerwał więzadło zewnętrzne w kolanie. Zimą wrócił do Poznania
Dawid wrócił pod skrzydła Macieja Skorży na wypożyczenie, gdzie z automatu stał się jego „żołnierzem”. W rundzie wiosennej zdobył 5 bramek i 3 asysty, okazując się brakującym elementem mistrzowskiej układanki. Lech potrzebował wówczas takiego zawodnika, ale umówmy się — nawet jeżeli za granicą nie szło Kownackiemu, to na realia Ekstraklasy był mocny. Reprezentant Polski pomógł przywrócić mistrzostwo kraju po 7 latach przerwy na Bułgarską. Do tego odbudował formę i złapał pewność siebie, a co najważniejsze — wróciła mu chęć do gry w piłkę. Dawid był po prostu w domu i czuł się świetnie. W domu, w którym chciał zostać na dłużej, o czym mówił otwarcie. Tylko że władze Lecha pogubiły się w letnim okienku transferowym i podjęły sporo dziwnych decyzji, w tym odpuszczając transfer Kownackiego.
Kowacki dostał może i ostatnią szansę w Fortunie, którą jak na razie wykorzystuje do bólu
Dawid wszedł do kasyna, postawił wszystko na jedną kartę i… póki co sporo wygrywa. Ale w piłce tak jak w hazardzie, nie zawsze będziesz na fali. Na ten moment polski napastnik cały czas wybiega od 1. minuty. W 12 kolejek ustrzelił 5 goli, a do tego dołożył 4 ostatnie podania. Zachwyca. Obecnie tylko dwóch piłkarzy zaplecza Bundesligi ma lepszy bilans w klasyfikacji kanadyjskiej.
Kariera Dawida przez ostanie lata stała trochę w impasie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w martwym punkcie. Niby był w europejskiej piłce, ale nikt go nie słyszał. W U-21 u Michniewicza był postacią, od której obecny selekcjoner dorosłej reprezentacji Polski zaczynał ustawianie składu. Nosił opaskę kapitańską i potrafił zrobić różnicę na boisku. W klubie? Różnie bywało. Dzisiaj to zupełnie inny zawodnik, któremu jak najbardziej kibicuje i życzę z całego serca wyjazdu na Mundial.