Warta Poznań jak na razie występuje w tym sezonie zdecydowanie poniżej oczekiwań. Strefa spadkowa Betclic 1. Ligi to zdecydowanie niepokojące miejsce dla drużyny, która jeszcze w poprzednim sezonie grała przecież w Ekstraklasie. Z kolei Kotwica Kołobrzeg jest beniaminkiem drugiego poziomu rozgrywkowego w Polsce, ale w pierwszych 12 meczach zdobyła aż 14 punktów i plasuje się na 11. miejscu w tabeli. Problem w tym, że zespół z Pomorza nie wygrał w lidze od 6 starć. W sobotniej rywalizacji z poznaniakami podopieczni Ryszarda Tarasiewicza z pewnością chcieliby zakończyć złą passę. Zastanawiać mogło jednak, czy będą w pełni zmotywowani do dobrej gry w obliczu problemów klubu i przedłużającym się oczekiwaniu na zaległe pensje…
Kotwica mogła otworzyć wynik
Pierwszy kwadrans był pełen walki, ale kompletnie nie przenosiło się to na sytuacje podbramkowe. Raz gospodarze najedli się strachu na własne życzenie, bowiem po błędzie w rozegraniu bramkarz Marek Kozioł był przyciśnięty przez snajpera Warty. Kolejna szansa miała jednak miejsce po drugiej stronie placu gry, kiedy piłkę na lewym skrzydle otrzymał Jonathan Junior. Piłkarz Kotwy błyszczał w biało-błękitnych barwach w zeszłej kampanii, kiedy w 30 meczach zdobył aż 23 gole. W 1. lidze jest już o nie znacznie trudniej. Do tej pory Brazylijczyk tylko raz trafił do siatki. Szansę na poprawienie tego dorobku miał przeciwko Warcie, gdy blokujący mu drogę do bramki stracił równowagę. Droga do bramki nagle stała się wolna, a Jonathan podprowadził piłkę i oddał dobry strzał. Na posterunku był jednak Leo Przybylak, który sparował piłkę na słupek.
Nie była to jedyna sytuacja, w której gracze ślizgali się po nawierzchni. W kolejnych akcjach problemy z przyczepnością mieli defensorzy obu drużyn, ale generalnie to obrona z Kołobrzega była w większych tarapatach. Raz stracie bramki w szalenie groźnej sytuacji zapobiegł Volodymyr Kostevych. Jego ofiarne wejście sprawiło, że piłka, która zaraz mogłaby być skierowana do pustej bramki, ostatecznie trafiła na rzut rożny. Ukrainiec przypłacił to jednak urazem i mecz skończył się dla niego już po niespełna 30 minutach. To nie był jednak koniec kłopotów Kotwicy, która była bardzo niepewna przy stałych fragmentach Warty. Ekipa z Poznania wykonywała je dość niekonwencjonalnie, szukając ciekawych krótkich rozegrań oraz głębokich wrzutek i płaskich, mocnych dośrodkowań na dalszy słupek.
Broń Warty: uderzenia ze stojącej piłki
Przy odrobinie szczęścia właśnie stały fragment z narożnika boiska mógł przynieść ekipie z Poznania prowadzenie. Precyzyjne dogranie zostało nawet skierowane głową do bramki, ale sędzia dopatrzył się faulu na obrońcy gospodarzy. Jego opinię potwierdził VAR, a zatem najpoważniejsze ostrzeżenie nadal zakończyło się dla Kotwicy bez większych konsekwencji.
Ogólne podsumowanie pierwszej połowy spotkania nie mogło jednak cieszyć Ryszarda Tarasiewicza. Jego drużyna dokładała wszelkich starań, by rozgrywać piłkę od tyłu. Często kończyło się to jednak stratami wynikającymi z niechlujności, a wtedy wystarczało kilka podań i mobilizacja Warty, by przyspieszyć i zagrozić bramce piłkarzy z północy Polski. Do problemów do rozwiązania w przerwie z pewnością należało zmniejszenie brutalności obrońców często uciekających się do fauli, zwiększenie celności podań i unikanie gapiostwa w postaci łamania linii spalonego.
Druga połowa dla koneserów…
Po przerwie zamiast poprawy mieliśmy jednak obniżenie poziomu meczu. Wciąż było sporo zbędnych fauli, a do tego Warta zaczęła powielać błędy gospodarzy z pierwszej połowy. Teraz to drużyna przyjezdnych musiała częściej się bronić, ale Kotwica nie wykorzystywała swojej przewagi optycznej w najlepszy możliwy sposób. Brakowało pomysłu na rozegranie akcji, które często były absurdalnie spowalniane. Rzuty wolne i rożne były wykonywane wybitnie słabo i zawsze kończyły się stratą posiadania. Zespół z Kołobrzegu starał się stworzyć przewagę na skrzydłach. Do tego potrzeba jednak nieco więcej polotu niż klepanie między skrzydłowymi a bocznymi obrońcami bez przyspieszenia czy ruchu bez piłki.
Ciężko oglądało się fazy przejściowe w wykonaniu Kotwicy. Zespół nie potrafił szybko zorganizować się po przechwycie. W związku z tym, gdy już przemieszczał się w okolice pola karnego, obrońcy Warty już byli przygotowani na przyjęcie natarcia. Nie zmienia to jednak faktu, że na krytykę zasługuje nie tylko Kotwica. W ofensywie żadna z drużyn nie miała wiele do zaoferowania. Bezbramkowy remis, gdyby utrzymał się aż do ostatniego gwizdka arbitra, byłby rozsądną wypadkową bierności ofensywnej Kotwicy i Warty.
Los chciał jednak inaczej, bowiem w 71. minucie na prowadzenie wyszła Warta. Drużyna z Poznania nie grała dobrego meczu (tak, jak nie gra dobrego sezonu), ale za którymś razem ich jedyna groźna broń – stałe fragmenty – okazała się skuteczna. Nie dało się wybijać ich w nieskończoność, bowiem były ewidentnie wypracowane na treningach i sprawiały spore problemy defensorom. W końcu musieli oni skapitulować, co stało się za sprawą Wiktora Pleśnierowicza. To on zamienił wrzutkę z rogu na bramkę, a Kotwica wreszcie zaczęła atakować z większą determinacją. Szkoda tylko, że stało się to dopiero po straconym golu. Zresztą nawet wtedy piłkarze z Kołobrzegu popełniali wiele błędów, które na pierwszoligowych boiskach nie powinny się im zdarzać. Wynik nie uległ już zmianie, a więc Warta dopisała na swoje konto ważne 3 „oczka”.
Co dalej?
3 punkty mogą być dla Warty kluczowe, by wreszcie odbić się od dna ligowej stawki. Teraz klub z Poznania ma ich już 12, a więc zbliża się do średniej 1 zdobywanego pkt/mecz. To wciąż bardzo mało, ale Zieloni muszą zacząć od małych kroków. Inna sprawa to ich styl gry, który nie pozwala wierzyć w rywalizację jak równy z równym z wieloma pierwszoligowymi rywalami.
Po świetnym początku sezonu coraz bardziej napięta atmosfera jest z kolei w Kołobrzegu, gdzie ostatnie 7 meczów w lidze to 4 porażki i 3 remisy. Co prawda beniaminek 1. ligi wciąż jest w grze o Puchar Polski, ale to liga jest absolutnym priorytetem. Wydaje się, że do regularnego punktowania potrzebny będzie przełom. Kotwicy do zwycięstw brakuje bowiem czegoś więcej niż odrobiny szczęścia. Można odnieść wrażenie, że braki techniczne zawodników gospodarzy są coraz wyraźniejsze i to właśnie to przekłada się na trudny okres klubu. Być może sam trener Kotwicy nie będzie w stanie pomóc drużynie wyjść z kryzysu. Na pewno pomogłoby w tym uporządkowanie sytuacji wewnętrznej w klubie. Z pensją na koncie każdemu będzie się grało o niebo lepiej.