Minione zgrupowanie, pierwsze za kadencji Jana Urbana, było dla naszej reprezentacji najspokojniejsze od wielu lat. Najpierw zremisowaliśmy na wyjeździe z Holandią (1:1), a następnie u siebie bez problemów wygraliśmy z Finlandią (3:1). Po obu meczach w mediach nie było narzekania i krytyki kadry. Wszyscy przyjęliśmy te wyniki z optymizmem, czekając na kolejne spotkania. Podczas trwającej przerwy reprezentacyjnej jest podobnie. Dwie wygrane – w towarzyskim spotkaniu z Nową Zelandią na własnym stadionie (1:0) oraz przeciwko Litwie na wyjeździe (2:0) – to coś, czego oczekiwali kibice. Co prawda, styl gry w obu tych spotkaniach nie porwał na kolana, jednak plan minimum udało się spełnić. Jan Urban oczyścił atmosferę wokół reprezentacji i przywrócił jej spokój oraz normalność. Następnym krokiem powinna być poprawa elementów gry, z którymi reprezentacja Polski ciągle ma problem.
Poprawa wyników
Urban jest pierwszym selekcjonerem reprezentacji Polski w XXI wieku, który wygrał trzy z czterech pierwszych meczów. Dodając do tego remis w debiucie z Holandią, były trener m.in. Górnika nie zaznał jeszcze goryczy porażki na ławce trenerskiej Biało-Czerwonych. Wyniki bronią więc nowego selekcjonera i trudno jest krytykować go za początek pracy z kadrą. Niemniej jednak, trzeba wziąć pod uwagę, że dotychczasowi rywale, z którymi odnieśliśmy zwycięstwa nie byli z najwyższej półki. Finlandia, Nowa Zelandia oraz Litwa są znacznie niżej od naszej reprezentacji w rankingu FIFA oraz mają znacznie mniejszy potencjał kadrowy. Pokonanie tych drużyn było wręcz obowiązkiem.
Oczywiście można tutaj odbić piłeczkę, że za kadencji Michała Probierza czy Fernando Santosa przegrywaliśmy z Mołdawią, Finlandią czy Albanią. Do tego doszedł jeszcze remis w rewanżowym meczu z tą pierwszą reprezentacją na własnym stadionie czy wymęczone zwycięstwa w słabym stylu z Litwą oraz Wyspami Owczymi. Pod wodzą Urbana – mimo, że nie zachwycamy grą – wygrane te są o wiele bardziej przekonujące. Co więcej, w jedynym meczu, w którym byliśmy stawiani na straconej pozycji, udało nam się zremisować.
Nowy selekcjoner niewątpliwie poprawił wyniki, jednak z drugiej strony obejmował on reprezentację znajdująca się na samym dnie. Już samo zwolnienie Probierza było oczyszczeniem atmosfery i nowym otwarciem dla reprezentacji. Poprawa wyników powinna więc być czymś naturalnym. Taka sama sytuacja miała zresztą miejsce przy wcześniejszej zmianie na stanowisku selekcjonera. W momencie, gdy Probierz obejmował kadrę po Santosie, znajdowała się ona w podobnym miejscu. Wydawało się, że gorzej już być nie może, dlatego poprawa wyników, do której doszło na starcie kadencji byłego trenera m.in. Cracovii była czymś naturalnym. Początek Probierza w reprezentacji był całkiem obiecujący. Dopiero po kilku miesiącach zaczęły pojawiać się problemy, które ostatecznie doprowadziły go do zwolnienia.
Stabilizacja składu
Mimo wszystko, zasług Urbana nie można ograniczać tylko do zbudowania pozytywnej atmosfery wokół kadry. Nowy selekcjoner po czterech spotkaniach ma już wykrystalizowaną podstawową jedenastkę. Ponadto hierarchia na poszczególnych pozycjach również wydaje się być w większości ustalona. Urban wszedł do reprezentacji z jasno określonym pomysłem i nie zamierza na siłę szukać nieoczywistych wyborów. W ostatnich latach większość selekcjonerów miało problem z ustaleniem podstawowego składu. Na każdym zgrupowaniu zmieniała się hierarchia, co nie pomagało w wypracowaniu pewnych schematów i automatyzmów. W reprezentacji Polski rządził chaos – zarówno za sprawą ciągłych zmian selekcjonerów, jak i ich wyborów personalnych – co przekładało się na brak zgrania na boisku.
Tymczasem Urban na wrześniowym zgrupowaniu na oba mecze wystawił ten sam podstawowy skład, a w trzecim starciu o punkty dokonał tylko jednej zmiany, która była wymuszona kontuzją Nicoli Zalewskiego. Wielu ekspertów domagało się chociażby posadzenia na ławce Sebastiana Szymańskiego kosztem Karola Świderskiego. Ten drugi po wejściu na boisko w przerwie meczu z Nową Zelandią spisał się znacznie lepiej niż ten drugi w pierwszych 45 minutach. Selekcjoner jednak zaufał Szymańskiemu, a ten odpłacił się bramką, asystą oraz statuetką dla zawodnika meczu przeciwko Litwie. Wybór ten – choć nieoczywisty – na koniec się obronił.
Reprezentacja Polski zaczęła dobrze bronić
Stabilizacja podstawowej jedenastki pozwala na wypracowanie pomiędzy zawodnikami zgrania i zrozumienia. W piłce reprezentacyjnej, gdzie czasu na trening jest bardzo mało, często może się to okazać kluczowe. W pierwszych meczach pod wodzą Urbana te automatyzmy zaczynają być widoczne w grze defensywnej naszego zespołu. Nowy selekcjoner w formacji obronnej stawia na czwórkę Matty Cash, Przemysław Wiśniewski, Jan Bednarek i Jakub Kiwior. W zależności od fazy meczu do linii obrony czasem cofa się lewy pomocnik/wahadłowy, jednak generalnie współpraca pomiędzy naszymi defensorami we wszystkich trzech starciach o punkty wyglądała obiecująco.
Skuteczną grę w obronie naszej kadry potwierdzają również statystyki. W tych trzech meczach straciliśmy dwie bramki, a łączny wskaźnik xG (goli oczekiwanych) naszych rywali – według danych ze strony Fotmob – wyniósł 1,71. W spotkaniach z Finlandią i Litwą dopuściliśmy rywali łącznie do jednej „dużej sytuacji”, 12 strzałów, w tym trzech celnych i pięciu z pola karnego oraz 23 kontaktów w obrębie „szesnastki”. Zdecydowanie gorzej liczby te wyglądały w meczu z Holandią, jednak wynikało to z taktyki, jaką nasz zespół obrał na to spotkanie. Biorąc pod uwagę, jaką przewagę terytorialną mieli Oranje, nie stworzyli oni sobie wielu dogodnych sytuacji, co dobrze świadczy o organizacji w defensywie naszej reprezentacji.
Niskie posiadanie piłki
Patrząc przez pryzmat statystyk defensywnych w meczach z Finlandią i Litwą, można dojść do wniosku, że reprezentacja Polski miała oba te mecze pod kontrolą. Co prawda, sami nie tworzyliśmy zbyt wielu sytuacji, to też nie dopuszczaliśmy do nich rywali. Były to więc występy, jakie często obserwujemy w meczach faworytów z niżej notowanymi przeciwnikami. Z jedną różnicą. O ile większość czołowych zespołów kontroluje mecze poprzez posiadanie piłki, tak reprezentacja Polski niekoniecznie robiła to z futbolówką przy nodze. Przeciwko Finlandii mieliśmy 45% posiadania piłki, a w starciu z Litwą – 52%. Dodając do tego 35% w meczu z Holandią możemy dojść do wniosku, że Urbanowi niekoniecznie zależy na posiadaniu futbolówki.
Nowy selekcjoner jest elastycznym trenerem, co pokazał pracując chociażby w Górniku Zabrze. Urban stara się dostosowywać styl gry do charakterystyki piłkarzy. Na samym starcie pracy z reprezentacją widać, że większą wagę przykłada on do szybkości i wykorzystywania wolnych przestrzeni po odbiorze piłki. Za jego kadencji reprezentacja Polski ma grać szybko i częściej korzystać z kontrataków. Dobrym tego przykładem były mecze z Holandią oraz Finlandią. W tym drugim spotkaniu wszystkie bramki zdobyliśmy maksymalnie kilkanaście sekund po odzyskaniu futbolówki.
Niemniej jednak, nie zawsze da się grać w taki sposób. Nie zawsze przeciwnik będzie chętny posiadać piłkę i budować ataki pozycyjne. Spotkania z Finlandią oraz Litwą ułożyły się dla nas bardzo dobrze, ponieważ szybko obejmowaliśmy prowadzenie. Nie byliśmy zmuszeni do gry w ataku pozycyjnym przeciwko nisko ustawionej defensywie. Wręcz przeciwnie. To rywal musiał wyjść wyżej i szukać bramki, co ułatwiało kreowanie sytuacji. W ostatnich latach mieliśmy spore problemy, gdy przeciwnik oddawał nam piłkę i zmuszał do ataku pozycyjnego. Jak narazie, nie dostaliśmy jeszcze odpowiedzi czy Urban ma pomysł, jak go rozwiązać.
Reprezentacja Polski ma problem z piłką przy nodze
Sygnały, że możemy mieć z tym problem, pojawiły się już jednak w obu meczach podczas minionego zgrupowania. Co prawda, nie było dłuższych fragmentów, gdy budowaliśmy ataki pozycyjne, jednak wynikało to głównie z tego, że nie potrafiliśmy dłużej utrzymać się przy piłce i zepchnąć rywala do defensywy. Zarówno Nowa Zelandia, jak i Litwa widząc nasze problemy przy budowaniu akcji, nie bały się zakładać wysokiego pressingu. Reprezentacja Polski w obu meczach raziła niedokładnością przy rozegraniu i miała problemy z wyjściem spod pressingu. Znamienny był fakt, że w końcówce pierwszej połowy konfrontacji z Litwą Łukasz Skorupski grę od autu bramkowego rozpoczynał dalekim podaniem na połowę rywala.
O ile problemy z budowaniem akcji przeciwko Nowej Zelandii można było tłumaczyć rezerwowym składem, tak na mecz z Litwą wyszła już podstawowa jedenastka. A mimo to, na tle tak mało wymagającego rywala, w tym elemencie gry wyglądaliśmy słabo. Jeżeli nie potrafimy kontrolować meczu w taki sposób przeciwko Litwie, to trudno oczekiwać tego w rywalizacjach z silniejszymi rywalami, z którymi prawdopodobnie zmierzymy się w barażach o awans na mistrzostwa świata. Trudno mieć o to pretensje do obecnego selekcjonera, ponieważ jak dotąd nie miał on za wiele czasu na trening. Pomimo dobrych wyników, oba październikowe mecze przypomniały nam, z czym reprezentacja Polski od lat ma największy problem. I o poprawę tego aspektu w pierwszej kolejności powinien zadbać Jan Urban.