Jak powstała i upadła „brazylijska Pogoń Szczecin”

Są takie tematy, które nawet z upływem lat wciąż wydają się niewiarygodne. Nic w nich nie trzyma się sensu, ciężko wytłumaczyć je jakąkolwiek logiką. Rozbicie się UFO w Roswell, zaginięcia w Trójkącie Bermudzkim oraz budowa brazylijskiej Pogoni Szczecin. Od pamiętnego projektu, który miał być rewolucją w polskim futbolu, minęło już przeszło 16 lat, ale wciąż ciężko zrozumieć, jaki miał on sens. Czy biznesmen, który posiadał doświadczenie w prowadzeniu klubu, naprawdę wierzył, że taki pomysł wypali? Kto przekonał go, żeby pakować kasę w stworzenie drużyny opartej na półamatorach z Ameryki Południowej? Mało kto zdaje sobie sprawę, że w tamtym czasie była możliwość, że w Ekstraklasie zagra… Rivaldo. Mistrza świata z 2002 roku nie udało się ostatecznie sprowadzić, ale i bez niego było wesoło. Wszystkim, poza kibicami Pogoni.

REKLAMA

Zima 2006 roku na zawsze zapisała się w historii polskiego futbolu

Antoni Ptak zdecydował się na krok, który zszokował środowisko piłkarskie. Widząc popisy Adriano, Ronaldinho czy Kaki uznał, że jedynym sposobem na rozwój piłki w Szczecinie jest wywalenie z klubu polskich piłkarzy i sprowadzenie Brazylijczyków. Tego typu koncepcji nie robi się nawet w Football Managerze, a co dopiero w prawdziwym życiu. Wszystko zapowiadano jako pomysł, który na zawsze odmieni futbol w tej części Europy. Niestety, większość z mitycznych Kanarków sprawiała wrażenie totalnych amatorów, których syn właściciela dostrzegł na Copacabanie i postanowił zakontraktować, wierząc, że ma do czynienia z wielkimi talentami.

Pogoń miała grać piękną piłkę a’la Canarinhos i jednocześnie promować, a potem sprzedawać młodych Brasileiro za grube miliony. Uznano, że skoro w tym narodzie każdy potrafi grać w piłkę, to zwykły chłopak grający w jakiekolwiek niższej lidze nakryje czapką typowego ekstraklasowego kopacza. Z perspektywy czasu wcale nie brzmi to aż tak głupio, skoro faceci z trzeciej ligi hiszpańskiej czy niemieckiej wyróżniają się na tle naszych rodzimych gwiazd.

Wśród dziesiątek przypadkowych grajków sprowadzono jednego, którego CV rzucało na kolana

10 spotkań w reprezentacji Brazylii, i to nie żadnych kilkuminutowych epizodów, tylko pełnych 90 minut w składzie z Ronaldo, Cafu, Didą, Roberto Carlosem i Rivaldo. Świetne recenzje z czasów gry dla Fiorentiny, mistrzostwo Turcji z Besiktasem, pięć tytułów z Corinthians, Vasco da Gama i Palmeiras. Alexandre da Silva Mariano Amaral, lądując w Ekstraklasie, zapowiadał się na faceta z innej planety.

Pogoń nie bała się zapewnić mu rocznej pensji rzędu 240 tysięcy euro i 100 tysięcy za samo podpisanie kontraktu. Wydawało się, że koleś, który grał z Buffonem, Thuramem, Cannavaro, Romario i Baggio, którego trenowali tacy fachowcy jak Roberto Mancini, Carlo Ancelotti i Mircea Lucescu, wciągnie nosem niezbyt mocną ligę polską.

Wbrew pozorom znaczna część kibiców wierzyła, że ten projekt może wypalić. Ptak był nastawiony na sukces – do tego stopnia, że budował w Brazylii centrum treningowe pod szyldem Pogoni Szczecin. Chciał, żeby drużyna regularnie trenowała w Ameryce Południowej, ale grała w Ekstraklasie. Totalne szaleństwo.

Dlaczego akurat Pogoń i dlaczego akurat Amaral?

Jeśli wierzyć opowieściom samego zawodnika, wszystkiemu winien był… słynny Rivaldo. Dawid Ptak (syn Antoniego), który odpowiadał za selekcję brazylijskiego zaciągu do Szczecina, próbował namówić do współpracy mistrza świata z 2002 roku. Nie było to aż tak niemożliwe, bo przecież były gracz Barcelony i Milanu ledwie dwa lata później wylądował w Uzbekistanie. Możliwości finansowe Pogoni były jednak mocno ograniczone. Ptak jednak miał usłyszeć, że jest pewien znany piłkarz, który chętnie zagra w Europie i nie ma aż tak wygórowanych oczekiwań. Rivaldo polecił swojego znajomego, będącego akurat w momencie poszukiwań nowego klubu.

Kiedy więc zobaczono CV Amarala, bez zastanowienia zaproponowano mu dwuletni kontrakt. Negocjacje nie należały do najłatwiejszych, bo Brazylijczyk, widząc, że „Polakom cieknie ślinka” na sam dźwięk słowa Canarinhos, postanowił podbijać swoje wymagania. Większa pensja, kasa za samo podpisanie kontraktu, służbowy apartament czy auto, indywidualne treningi. Władze Pogoni nie czuły podstępu, twierdząc w wywiadach, że „gwiazdy tej klasy mają swoje charaktery”. Reprezentant Brazylii w Szczecinie? Ta koncepcja warta była każdych pieniędzy. Podejrzewam, że nie obawiano się reakcji kibiców tego klubu, bo przecież już wcześniej obcokrajowcy należeli do ulubieńców fanów Pogoni. Najlepszy przykład to świętej pamięci Claudio Milar, Urugwajczyk, który zdobył wiele efektownych bramek w Ekstraklasie.

Mogliśmy wówczas poznać historię chłopaka, który pracował jako grabarz, ale dzięki ciężkiej pracy przebił się do reprezentacji. Nie miał wybitnej techniki ani szybkości, za to nadrabiał zaangażowaniem. Dziś defensywny pomocnik musi rozegrać piłkę, dobrze jeśli ma solidny strzał z dystansu, ale 20 lat temu, gdy Amaral grał dla Canarinhos, wystarczało, że realizował zadania z odbioru piłki. Myślę, że czegoś innego oczekiwano w Pogoni, która myśląc Brazylijczyk, widziała oczyma wyobraźni bajeczne zwody Ronaldinho, rzuty wolnego Juninho Pernambucano czy rajdy Roberto Carlosa. Amaral, mimo swojej narodowości, był innym typem zawodnika – rozliczanym za destrukcję, a nie za kreowanie i finalizowanie akcji. Wystarczy zresztą spojrzeć w statystyki, żeby zauważyć, że swoje pierwsze trafienie zaliczył właśnie w Szczecinie, mając 33 lata.

Kibice czekali na efektowną grę Brazylijczyków, ale jeszcze przed rozpoczęciem sezonu zwolniono szkoleniowca Jose Serrao

Oficjalnie przyczyną rozwiązania kontraktu z Serrao były problemy z otrzymaniem licencji PZPN. Umówmy się, Pogoń ściągnęła kolesia, który był absolutną niewiadomą. I chociaż dziś można znaleźć w Internecie informacje, że pracował jako szkoleniowiec od 1983 roku, to w jego biografii brakuje konkretnych drużyn poza jakimiś półamatorskimi klubami z lig stanowych. Szczecinianie przygotowywali się do sezonu w Brazylii, gdzie wygrali wiele spotkań w imponującym stylu. Po powrocie do Polski Pogoń prezentowała się fatalnie. Czemu się jednak dziwić, skoro Latynosi zamienili +30 stopni w Brazylii na srogą zimę w Polsce? Nikt nie pomyślał o okresie aklimatyzacji czy stopniowym wprowadzaniu młodych zawodników. Jednego dnia piłkarze grali na brazylijskiej plaży, drugiego mieli walczyć na boiskach skutych lodem.

REKLAMA

Dodatkowo z zespołu odszedł Serrao, człowiek, który miał nadać kształt drużynie. Pomysł zaczął się sypać jeszcze zanim rozegrano pierwszy oficjalny mecz. Aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby wówczas „Internety” były na obecnym poziomie. Coś tak czuję, że sympatyczny wąsaty pan byłby jednym z bohaterów memów.

Amaral, podobnie jak reszta kolegów, prezentował się nijako. Bez żadnego błysku, daleko im było do wirtuozerii. Wyniki były przeciętne, chociaż nie tak tragiczne jak wielu dziennikarzy wspomina. Mam wrażenie, że spora część mediów przekłamuje tamte czasy, mocno ubarwiając rzeczywistość. Pogoń zajmowała wtedy 9. miejsce w tabeli, ale nawet grając z mocną wówczas Wisłą Kraków, prowadzoną przez Dana Petrescu i młodym Kubą Błaszczykowskim w składzie, przez długi okres spotkania radziła sobie jak równy z równym. Wygrali także z solidnymi wtedy Zagłębiem Lubin i Koroną Kielce. Oczywiście, każdemu wyryło się w pamięci, że „brazylijska Pogoń grała fatalnie”, ale prawdą jest, że ten „szrot” ograł Lubin, który kilka miesięcy później szedł po mistrzostwo, z takimi graczami w składzie jak Manuel Arboleda czy Łukasz Piszczek. Skoro było nieźle, to czemu się posypało i rok później Pogoń spadła z ligi?

W klubie nieznano słów konsekwencja i cierpliwość

Nie pozwolono piłkarzom z Brazylii ograć się kilka miesięcy i dopiero później ich rozliczać. Skoro udało się zająć „jedynie” 9. miejsce, to znowu wymieniono niemalże całą kadrę. Zaczęła się wielka kombinacja, w której mieszano składem bez większej logiki. Śmiem twierdzić, że gdyby tylko właściciel klubu poczekał bez wymuszania niepotrzebnych transferów, to zamiast spadku, cieszyłby się z miejsca na podium. W klubie przebijali się Celeban, Grzelak, Kaźmierczak, Trałka oraz Grosicki i gdyby odstrzelić słabszych Canarinhos i rzeczywiście co sezon sprowadzać 4-5 wyróżniających się graczy z brazylijskiej selekcji, to prawdopodobnie nie byłoby tak źle. Finalnie wyniki były coraz gorsze, aż w końcu włodarz postanowił wyskoczyć z tonącego okrętu.

Czy pomysł Antoniego Ptaka miał sens? Oczywiście, że nie. Ściągnięcie dwudziestu przypadkowych piłkarzy, których łączyła jedynie nacja i próba zrobienia z nich drużyny, która miała od razu robić wynik, były czystą abstrakcją. Kibice ze Szczecina nie mogli identyfikować się ze „swoimi” zawodnikami, bo nawet jeśli któryś z Brazylijczyków pokazał się z dobrej strony, to i tak za chwilę zastępowano go innym. Dla polskiej piłki miał jednak spore znaczenie, bo niedługo później mocno ograniczono możliwość sprowadzania graczy spoza Unii Europejskiej. Problem w tym, że nie każdy gracz z Brazylii był cieniasem. Marcelo grający swego czasu w Wiśle Kraków, a po latach jeden z liderów Olympique Lyon. Historii Paulinho nie będę nawet przytaczać, bo każdy zna już ją na pamięć. PZPN postanowił zabezpieczyć się przed „wizjonerami” pokroju byłego właściciela Pogoni, w praktyce zamieniając zaciągi z Brazylii na zaciągi ze Słowacji. Czy poprawiła się jakość? Odpowiedzcie sobie sami na to pytanie.

Spójrzmy też na całą sytuację z innej perspektywy

Najprościej można uznać, że biznesmen miał głupi pomysł, który doprowadził do upadku Pogoni. Tylko powiedzmy sobie szczerze — sportowo nie było wielkiej różnicy między brazylijskimi wynalazkami, a resztą ligowców, przynajmniej w pierwszej rundzie. Nagle okazało się, że kolesie grający w trzeciej lidze Brazylii potrafią wygrać z Zagłębiem Lubin pełnym gwiazd Ekstraklasy, prowadzonym przez uwielbianego Franza Smudę. Nie wiem, kto wypadł gorzej; Pogoń, z której pół Polski się śmiało, czy piłkarze „z nazwiskami”, którzy przeciwko tej Pogoni nie potrafili wygrywać. Zaryzykuję niepopularnym stwierdzeniem — pomysł był szalony, ale gdyby wykonanie nie było tak chaotyczne, kto wie czy nie okazałby się chociaż połowicznym sukcesem. Co ciekawe, kilku z „przypadkowych” Brazylijczyków po latach wartych było spore pieniądze, ale to już temat na inny tekst…

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,595FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ