Jagiellonia Białystok nie miała szczęścia w losowaniu ćwierćfinałowych par. Starcie z Betisem jasno i klarownie wskazywało nam faworyta tego pojedynku. Żółto-czerwoni jechali do Hiszpanii, licząc na remis, który w tej sytuacji byłby niczym najcenniejszy triumf. Oczywiście, Adrian Siemieniec nigdy nie chowa głowy w piasek, ale jakość stała tutaj mocno po stronie gospodarzy.
Zagrać swoje i wystrzec się błędów
Od pierwszej minuty przyjezdni pokazywali, że nie interesuje ich tylko murowanie bramki. Jaga próbowała grać w piłkę, ale widać było, że jakość stoi mocno po stronie drużyny gospodarzy. Ekipa z Hiszpanii nie pozwalała na rozwinięcie skrzydeł Jadze, a próby ataku pozycyjnego mocno ułatwiały kontry tym pierwszym. Jedna z nich okazała się zabójcza. W 24. minucie meczu Bakambu wykorzystał cudowną kontrę zielono-białych i nie dając bramkarzowi rywali żadnych szans, wyprowadził swój klub na prowadzenie.
Od tego momentu widać było, że Real Betis czuje się znacznie spokojniejszy. Dalej grali swoje, ale w ich grze pojawiło się dużo wyczucia i sportowego luzu. Pozwalali Jagiellonii wymieniać piłkę na swojej połowie i nie stosowali wysokiego pressingu. Wiedzieli, że prędzej czy później futbolówka ponownie do nich trafi. Co jednak warte odnotowania, nasi zawodnicy nie bali się grać krótko i często w ładny sposób omijali próby przejęcia rywala.
Goście próbowali, ale ciężko było przedrzeć się przez dobrze poustawiane szyki defensywne Hiszpanów. Gdy wydawało się, że do końca połowy nie wydarzy się nic ciekawego, Betis ukąsił po raz drugi. Jesus Rodriguez w doliczonym czasie gry powiększył przewagę swojej drużyny i mimo długiej analizy VAR, gol finalnie został uznany. Adrian Siemieniec miał w szatni spory ból głowy, a Jaga mimo dobrej pierwszej połowy znajdowała się w bardzo kłopotliwej sytuacji.
Warto powalczyć o wynik
Goście dobrze weszli w drugą połowę. Jaga szybko zaczęła atakować i zdobyła nawet bramkę, ale ta została anulowana z powodu spalonego. Mimo wszystko, obraz gry pozostał bez jakichkolwiek zmian. Faworyci całkowicie dominowali i stłamsili polski zespół. Minuty mijały, a paradoksalnie wynik „tylko” 0:2 wydawał się być całkiem niezłym rezultatem biorąc pod uwagę obraz meczu.
W 55. minucie słupek uratował mistrza Polski przed kolejnym ciosem. Nasi zawodnicy trzymali się dzielnie, ale różnice jakości widać było na pierwszy rzut oka. Trudno jest rywalizować z drużyną, która ma w sobie aż tyle jakości. Mimo teoretycznych prób nawiązania jakiejś walki dziś widać było, kto jest drużyną lepszą.
Oczywiście szkoda, że oba polskie zespoły tak bardzo utrudniły sobie sytuację przed nadchodzącymi rewanżami. Z drugiej strony, przed meczami każdy zdawał sobie sprawę, że wyzwania, które czekają na Legię i Jagę, raczej są z kategorii tych „nie do przejścia”. Powinniśmy cieszyć się, że w kwietniu dalej możemy spoglądać na ich poczynania w Europie, zamiast narzekać, że na tak dalekim etapie nie idzie im tak, jak byśmy sobie tego życzyli.