24 września to dzień nadrabiania zaległości przez naszych reprezentantów w europejskich pucharach. Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok dziś zmierzyły się ze sobą w ramach 6. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Pierwszy mecz pucharowiczów był niezwykle szalony – zakończył się podziałem punktów między Lechem Poznań a Rakowem Częstochowa. Nic dziwnego zatem, że mieliśmy zaostrzone apetyty na to spotkanie. Na razie w lidze lepiej spisuje się Jagiellonia. Białostoczanie przed wyjazdem do stolicy zajmowali 3. miejsce w tabeli. Wygrana dzisiaj dałaby im awans na pozycję lidera. Legia trochę gorzej, ale dramatu nie ma – znajdowała się na 7. pozycji. Ostatnie starcie obu klubów przy Łazienkowskiej skończyło się wygraną ekipy z Podlasia – Legia była żądna rewanżu.
Pierwsza połowa, o której zapomni każdy
Podopieczni Eduarda Iordănescu nie mieli zamiaru próżnować, toteż już od pierwszych minut starali się kontrolować przebieg meczu. Warszawianie byli ustawieni bardzo wysoko, zmuszając białostoczan do defensywnej gry. Ci jednak radzili sobie dobrze w tym elemencie, skutecznie blokując 2 strzały. Mimo optycznej przewagi gospodarze mieli problemy ze znalezieniem sobie okazji do zagrożenia rywalowi. Tych było jak na lekarstwo i Sławomir Abramowicz nie miał zbyt wiele pracy. W 15. minucie raz musiał interweniować, przy czym nie miał z tym większych kłopotów. Wahan Biczachczjan postanowił oddać strzał, co było dość samolubne, bo miał lepsze rozwiązanie – zagranie do Jurgena Elitima. Jagiellonia wyglądała na cierpliwą – nie biła od nich desperacja.
Groźniej zrobiło się w 23. minucie, za sprawą Arkadiusza Recy. Nowy nabytek Wojskowych oddał bardzo groźny strzał po tym, jak piłka po rzucie rożnym wprost idealnie ułożyła mu się na nodze. Gola to jednak nie dało, bowiem dobrze między słupkami spisał się Abramowicz. Legia zaczęła stopniowo dokręcać śrubę. Na tyle mocno, że Jaga nie oddała ani jednego strzału przez pół godziny grania. Po tym czasie obraz meczu zaczynał ulegać zmianom i podopieczni Adriana Siemieńca coraz dłużej utrzymywali się na piłce. Posiadanie to jedno, trzeba jednak zrobić z tego użytek, z czym przyjezdni mieli jeszcze problemy. W 42. minucie Abramowicz został dwukrotnie zmuszony do interwencji. Zarówno przy strzale Damiana Szymańskiego, jak i dobitce Recy golkiper stanął na wysokości zadania.
Jak działa logika Ekstraklasy? Oto przykład: Legia ma 8 strzałów, w tym 4 celne. Jagiellonia ani jednego. Który zespół jako pierwszy znalazł drogę do bramki? Oczywiście, że Jaga. W 44. minucie Bartłomiej Wdowik wykonywał rzut wolny. Dośrodkował piłkę precyzyjnie do Bernardo Vitala, a Portugalczyk trącił ją głową do bramki. Aż wróciły flashbacki z sezonu 2023/24… Gola jednak nie uznano, bowiem Vital był na spalonym.
Jagiellonia na remis!
Pierwsza połowa zdecydowanie nie porwała. Po dwóch zespołach na takim poziomie na naszym krajowym podwórku można było oczekiwać czegoś więcej. W premierowych minutach drugiej części spotkania niewiele się zmieniło względem pierwszej. Optyczna przewaga nadal była po stronie Legii. Nie zmienia to jednak faktu, że Jaga umiała zagrozić. W 52. minucie Afimico Pululu wyrwał się spod opieki i już chciał zagrywać do Jesúsa Imaza. W krytycznym momencie interweniował jednak Reca. 5 minut później kolejna groźna akcja, ale w drugą stronę. Abramowicz bronił, jakby w transie – znowu nici z gola dla Wojskowych. Potem znowu niebezpiecznie i tu nawet musiał paść gol, przy strzale Elitima. Ale bramka Jagiellonii jak zaczarowana – piłka odbiła się od słupka.
To, co wyprawiało się na stadionie przy Łazienkowskiej, przechodziło ludzkie pojęcie. Na 20 minut przed końcem spotkania Legia oddała 14 strzałów, w tym 6 w światło bramki. Jagiellonia zaś wciąż równe, okrągłe 0. A mimo to warszawianie jakimś cudem nie prowadzili. Zegar tykał, czas naglił. Podopieczni trenera Iordănescu mieli coraz mniej czasu na to, by przekuć swoją ogromną przewagę na gola. Jagiellonia za to znowu była blisko. W 85. minucie Oskar Pietuszewski zainicjował kontrę, lecz za długo czekał z podaniem do Pululu. W rezultacie napastnik Jagi znalazł się na spalonym i po raz drugi gol nie mógł zostać uznany. Pierwszy odnotowany celny strzał dla Jagiellonii padł dopiero w 88. minucie.
Nie liczy się ilość, a jakość. Dziś mogliśmy się o tym przekonać. Legia dzisiaj na boisku rządziła i dzieliła. Stołeczna ekipa oddała 6 razy więcej strzałów i zanotowała xG ponad 13 razy większe niż podopieczni Adriana Siemieńca. I mimo to nie wygrała. Brakowało skuteczności, to pewne. Niemniej jednak na wszelkie pochwały zasługuje Sławomir Abramowicz. To, co wyprawiał między słupkami, jest wprost niebywałe. Gdyby nie 21-latek, Jagiellonia pewnie nie wywiozłaby choćby punktu.