Jeśli ktoś potrzebował przebudzenia w poniedziałkowy poranek, zamiast mocnej kawy mógł spędzić go obserwując starcie Igi Świątek z Jule Niemeier. Obie zawodniczki dzieli co prawda 68 miejsc w rankingu WTA, a Polka stawiana była w roli zdecydowanie faworytki, ale przecież te same tenisistki spotkały się podczas ubiegłorocznego US Open. Niemka napsuła wówczas krwi Idze, wygrywając pierwszego seta 6:2. Świątek zdołała odwrócić losy rywalizacji zwyciężając starcie, ale to był jasny sygnał. Dziś nie można było liczyć na spacerek, a obie Panie zagwarantowały skoki ciśnienia u obserwujących.
Przede wszystkim, Niemka potrafiła eliminować atuty Polski, a Iga popełniała sporo błędów
W pierwszym secie zaliczyła takowych aż 14, ale w decydującym momencie potrafiła zanotować przełamanie. Wygrany set cieszył, przebieg rywalizacji budził niepokój przed setem numer dwa. Świątek, która przyzwyczaiła do dominowania rywalek nie potrafiła znaleźć swojego rytmu i narzucić swojego stylu przeciwniczce. Gra Niemeier sprawiała wielkie kłopoty Idze.
Obawy ziściły się na początku drugiego seta, gdy Niemka zdołała przełamać serwis Polki. Świątek starała się znaleźć sposób na odrobienie strat, a przy wyniku 3:4 miała nawet piłkę na przełamanie, ale ostatecznie Niemeier obroniła swój serwis. Wydawało się, że z każdą piłką rywalka rośnie psychicznie i zyskuje pewność siebie. Gdy wszystko wskazywało na wygranego seta dla Niemki, Iga udowodniła, dlaczego jest uważana za najlepszą tenisistkę świata. W idealnym momencie zanotowała przełamanie, co najwyraźniej nie tylko uniemożliwiło Jule doprowadzenie do wyrównania, ale okazało się decydującym ciosem spotkania.
Niemeyer dała z siebie wszystko, stworzyła bardzo trudne warunki Idze, a Świątek tak po prostu w decydującym momencie zrobiła swoje. Nie ma sensu owijać w bawełnę – to nie były dobre zawody w jej wykonaniu, ale ten horror skończył się happy-endem. 6:4, 7:5, Iga Świątek gra dalej. Australian Open zaczął się dla niej istnym horrorem, ale najważniejsze jest zwycięstwo.