Po ogromnym szczęściu, jakie nas spotkało w marcu po starciu z Walią, Polska rozpoczęła przygotowania do Euro 2024. Pierwszym sprawdzianem przed wyjazdem do Niemiec był pojedynek z reprezentacją Ukrainy. Ostatnim meczem tych dwóch państw był ten z listopada 2020 roku w Chorzowie, zakończony zwycięstwem Biało-Czerwonych 2:0. Po raz ostatni Ukraińcy pokonali nas w 2013 roku, w eliminacjach do MŚ 2014. Zarówno Polska, jak i Ukraina zapewniła sobie miejsce w turnieju finałowym Mistrzostw Europy 2024 poprzez baraże. Jednakże trzeba powiedzieć sobie wprost – Żółto-Niebiescy przeszli całe eliminacje w o wiele lepszym stylu. W ostatnim starciu podopieczni Serhija Rebrowa zremisowali bezbramkowo z Niemcami, a to za sprawą Anatolija Trubina, który wytrzymał oblężenie przeciwnika na jego bramkę.
Warszawska masakra piłą mechaniczną
Od pierwszej minuty Polacy wysoko i ostro próbowali nacierać na bramkę Ukrainy. To szybko przyniosło skutek, ale odwrotny do tego zamierzonego. Zaledwie po 4 minutach w wyniku urazu boisko musiał opuścić Arkadiusz Milik, na czym skorzystał debiutujący w kadrze Kacper Urbański. Jednak efekt w postaci bramki przyszedł chwilę później. W 11. minucie zrobiło się spore zamieszanie w polu karnym po rzucie rożnym podopiecznych Michała Probierza. W tym chaosie Sebastian Walukiewicz odnalazł futbolówkę i prostym strzałem umieścił ją w bramce. Trzeba jednak przyznać, że Ukraińcy karygodnie zachowali się w defensywie.
Biało-Czerwonym wciąż było mało. Ekipa znad Dniepru wyglądała na dość przygaszoną po stracie bramki. Dla Polaków to była idealna sposobność, by skarcić ich po raz drugi. W 15. minucie w starciu 1 na 1 Buksa starał się pokonać Heorhija Buszczana, jednakże golkiper Dynama Kijów zdołał sparować strzał Polaka. Minutę później Ukrainiec znowu musiał wyciągać piłkę z siatki. Z około 25 metrów strzał oddał Piotr Zieliński. To uderzenie było celne, ale siłą nie grzeszyło. Tym bardziej dziw bierze, że nikt nie pofatygował się do zablokowania go.
Podopieczni Serhija Rebrowa widocznie potrzebowali drugiego straconego gola na otrzeźwienie. Po nim Żółto-Niebiescy wrócili do gry. Zagrożenie wciąż było jednak dość daleko od bramki Łukasza Skorupskiego. Polacy nieco się rozluźnili i oddali posiadanie piłki w ręce rywala. Jednocześnie czekali na jakiś ich błąd w rozegraniu i wyprowadzenie kontrataku. Mieli ten mecz pod kontrolą. Z drugiej zaś strony, po co się ograniczać do cierpliwej gry w obronie? W 30. minucie, ponownie po rzucie rożnym Michał Skóraś zagrał do Tarasa Romanczuka, który zapewnił Polsce trzybramkowe prowadzenie po uderzeniu głową.
Powrót Ukrainy do walki
Po trzecim straconym golu ćwierćfinaliści ostatniego Euro wreszcie wypracowali sobie obiecującą akcję. Dokładne podanie od kolegi otrzymał Ołeksandr Tymczyk. Wykorzystał błąd Jakuba Kiwiora w obronie i oddał niebezpieczny strzał. Jednakże na posterunku stał Skorupski i kapitalną robinsonadą wybił piłkę na rzut rożny. Nasi wschodni sąsiedzi byli coraz groźniejsi. W 41. minucie wreszcie udało im się zdobyć gola kontaktowego. Po podaniu Rusłana Malinowskiego do ataku ruszył Artem Dowbyk. Napastnik Girony skutecznym zwodem poradził sobie z Kiwiorem i Salamonem, a następnie oddał płaski strzał na dalszy słupek. Skorupski był ustawiony zbyt wysoko i 26-latek z Czerkasów świetnie to wykorzystał.
Ukraińcy potrzebowali tej bramki jak tlenu. Udało im się skorzystać z dobrej okazji i skarcić Polaków. Nasi reprezentanci stanęli teraz przed wyzwaniem wytrzymania psychicznie. Ukraina grała z ofensywnym nastawieniem i miała ciąg na gola. Drugiego gola do przerwy Polska nie straciła i zeszła do szatni z dwubramkową przewagą.
Zacięta druga połowa
Polacy wiedzieli, że Ukraińcy zaczynają łapać rytm. Dwubramkowe prowadzenie wcale nie jest bezpieczne i dlatego też podopieczni Michała Probierza postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W 47. minucie była wyborna szansa na zmianę wyniku. Na lewym skrzydle Nicola Zalewski rozpędził akcję i zagrał do Skórasia. Zawodnik Club Brugge był na bardzo dogodnej pozycji i spróbował szczęścia z woleja. Niedobrze jednak ułożył sobie piłkę na stopie i ten strzał wyszedł dość pokracznie.
Gdy Ukraina znajdowała się przy piłce, to Polska dobrze ustawiała się w obronie, nie dopuszczając do wykreowania groźnego ataku przez rywala. Natomiast wypady Biało-Czerwonych na bramkę Buszczana wiązały się z niebezpieczeństwem dla niego i kolegów z kadry. Polacy musieli zachować czujność, gdy rywal grał w ataku pozycyjnym. Inicjatywa przechodziła z jednej strony na drugą, nie było jednej, wyraźnie dominującej drużyny. Choć czas grał na korzyść Biało-Czerwonych, to istniała świadomość, że jeden błąd i atmosfera w polskim obozie może zgęstnieć. W 73. minucie Adam Buksa mógł zamknąć ten mecz, lecz Buszczan obronił jego uderzenie. Polacy starali się oddalać grę od własnej bramki, co wychodziło im dobrze. Końcowy cel został osiągnięty i korzystny rezultat – utrzymany do końca.
Reprezentacja Polski z tego meczu, a ta sprzed roku, to są dwie zupełnie inne drużyny. W końcu nie grała ona tak ślamazarnie i beznadziejnie, jak jeszcze wcale nie tak dawno temu. Choć Polacy nie dyktowali warunków gry przez 90 minut, to była kontrola nad wynikiem i przebiegiem spotkania. Ukraińcy byli w stanie zdziałać tyle, na ile im pozwoliliśmy, a wcale nie było to bardzo dużo. Natomiast podopieczni Michała Probierza wreszcie zagrali wesoły, ofensywny futbol. Nie popadajmy jednak w hurraoptymizm – to był tylko sparing. To spotkanie jest całkiem dobrym prognostykiem na najbliższe dni, lecz to nie jest powód do pompowania balonika i zwiększania naszych oczekiwań wobec reprezentacji.