Hubert Hurkacz po raz pierwszy w swojej karierze zagrał w finale turnieju singlowego ATP rozgrywanego na kortach ziemnych. Musimy jednak pamięć o tym, że mowa o kategorii ATP Tour 250, a Polak był rozstawiony z numerem 2. Innymi słowy, czołowi tenisiści świata nie brali udziału w portugalskich zawodach. Hurkacz w drodze do finału walczył z m.in. dwoma kwalifikatami, a decydującym starciu miał zmierzyć się z 77. rakietą rankingu ATP, Pedro Martinezem.
Polak w pierwszym secie pokazywał to, z czego jest znany
Wrocławianin pewnie punktował serwisem, nie pozwalając rywalowi nawet na jednego break-pointa. Hurkacz dorzucił także 7 asów, jasno pokazując Hiszpanowi, że łatwo nie odda gemów przy swoim serwisie. Co więcej, przy stanie 2:1 dla 10. tenisisty rankingu ATP, Martinez został przełamany. Polak potrafił wygrywać wymiany i wykorzystał pierwszego (jedynego!) break-pointa pierwszego seta.
Już na starcie drugiego seta Hurkacz przełamał podanie przeciwnika, co ustawiło resztę rywalizacji. Postawiony pod ścianą Hiszpan zaczął grać odważniej, przez co Polak nie wygrywał już tak łatwo gemów serwisowych jak w pierwszej odsłonie. W newralgicznych momentach Hubert popisywał się jednak asami. To był ten jeden, jakże oczywisty czynnik, który robił różnicę. Mogliśmy nawet odnieść wrażenie, że dominacja Hurkacza przy gemach serwisowych jedynie wzrastała. Martinez w pewnym momencie pogodził się z faktem, że nie ma żadnych szans na odrobienie strat. Polak wywalczył swój pierwszy tytuł na kortach ziemnych. W tyle głowy mamy jednak poziom rywali, z którymi mierzył się podczas turnieju. Inna kwestia, że wrocławianin systematycznie notuje wpadki ze zdecydowanie słabszymi przeciwnikami. Niech to więc będzie dobry prognostyk na przyszłość i kolejne, bardziej wymagające zawody.