Haniebna passa Śląska w końcu przerwana!

Choć okazja na przełamanie była i w starciu z Cracovią, i na wyjeździe w Katowicach, to Śląsk Wrocław pozostał jedyną drużyną bez zwycięstwa w Ekstraklasie. Po raz ostatni wrocławianie wygrali jakiekolwiek spotkanie ponad 2 miesiące temu z Sankt Gallen, które i tak nie wystarczyło do awansu do IV rundy eliminacji Ligi Konferencji. Tak złego startu sezonu w Ekstraklasie nie miała żadna drużyna od sezonu 2005/2006, kiedy to tak feralną passę zanotowała Arka Gdynia. Kolejna szansa na wyjście z impasu była dzisiaj, kiedy to podopieczni Jacka Magiery zmierzyli się ze Stalą Mielec. Sytuacja mielczan jest nieco lepsza, lecz wciąż słaba – znajdowali się bowiem tuż nad strefą spadkową, z jedynie 2 punktami przewagi nad 16. w tabeli Lechią. Oba kluby potrzebowały zatem 3 oczek jak tlenu.

Mocny start Śląska, Stal powoli się rozkręcała

Pierwsze minuty tego spotkania należały do wicemistrzów Polski. Wrocławianie od razu rzucili się do ataku i naciskali na przeciwników. Jednakże z ich uderzeniami dobrze radziła sobie obrona Stali, która skutecznie je blokowała. Jednocześnie ci sami obrońcy o mało co nie doprowadzili do bramki samobójczej w 9. minucie, lecz szczęśliwie dla nich piłka linii bramkowej nie przekroczyła. Śląsk często próbował szczęścia z dystansu. Pytanie tylko – po co? Żaden z tych strzałów nie stanowił żadnego zagrożenia dla Jakuba Mądrzyka, który mógł spokojnie obserwować lecącą piłkę w trybuny. Realne niebezpieczeństwo WKS wykreował sobie w 16. minucie. Mateusz Żukowski, otrzymawszy podanie od Aleksandra Paluszka, rozpędził się z piłką. Zagrał potem płasko do Sebastiana Musiolika, a 28-latek z bliska wpakował ją do siatki. Choć to dopiero druga bramka Musiolika w barwach Śląska, to mogła mieć ona niebagatelne znaczenie dla przebiegu konfrontacji.

REKLAMA
źródło: Canal+ Sport/X

W szeregach podopiecznych Janusza Niedźwiedzia zrobiło się nieco nerwowo, zaczęli częściej podejmować ryzyko. Stal zdołała przedrzeć się w pole karne Śląska, jednak z oddaniem strzału były już większe problemy. Przewaga wrocławian z kolei nie była już tak wyrazista, jak na początku meczu. Ogólnie ten mecz stracił na intensywności. Dopiero w 32. minucie zespół z Podkarpacia pierwszy raz zatrudnił Rafała Leszczyńskiego. Zrobił to Dawid Tkacz, lecz zdecydowanie za słabo, by jakkolwiek mu zagrozić. Liczył się jednak fakt, że Stal się rozkręcała i wywierała na gospodarzach coraz większą presję. A m.in. w meczu z Cracovią wrocławianie pokazali, że mają problem z dowożeniem korzystnego wyniku do końca.

Krytykowany wcześniej Musiolik z dubletem!

Podopieczni Jacka Magiery mogli dać sobie większy komfort psychiczny, gdyby tylko w 41. minucie Piotr Samiec-Talar trafił na pustą bramkę zza pola karnego. Na szczęście dla Śląska, co się odwlecze, to nie uciecze. 3 minuty później Stal podjęła zbędne ryzyko i Tudor Băluță rozbił ich akcję na ich połowie. Rumun podał do Petra Schwarza, Czech zagrał do Musiolika, a 28-latek wpisał się na listę strzelców po raz drugi. Przez chwilę nie było wiadomo, czy bramka zostanie uznana. Musiolik był bowiem na granicy spalonego i tu decydowały centymetry. Decyzją Karola Arysa gol został uznany, choć on i zespół na VAR-ze łatwego zadania nie mieli.

źródło: Canal+ Sport/X

W drugą połowę zespół z Wrocławia również wszedł lepiej od przeciwnika. Jednakże jako pierwsi groźną akcję mieli mielczanie. W 52. minucie Ilja Szkurin niebezpiecznie główkował, lecz górą był Leszczyński. Następnie jeden z piłkarzy Stali próbował dobijać, jednak trafił w swojego kolegę, a do bramki wcale nie miał daleko. Na tę sytuację jest tylko jedno wytłumaczenie dla Śląska: cud. Tę część spotkania lepiej zaczęli wrocławianie, choć to nie oznaczało, że Stal odpuszczała. Wprost przeciwnie – nie traciła wiary w odwrócenie losów tego starcia, nie bała się atakować.

Stal złapała kontakt, ale to nie wystarczyło

Minuty mijały, a Stal nie potrafiła znaleźć wystarczająco przekonującej odpowiedzi na dwie stracone bramki. Czas jeszcze był, lecz z każdą chwilą go ubywało. Jednakże w 69. minucie podopiecznym Janusza Niedźwiedzia w końcu się udało. Matthew Guillaumier rozciągnął akcję na lewe skrzydło, do Krystiana Getingera. Niemiec dośrodkował piłkę w pole karne, do niej dopadł Łukasz Wolsztyński i 29-latek strzelił gola kontaktowego. Sytuacja była niejednoznaczna. W momencie podania Wolsztyński był na minimalnym spalonym, jednakże ujęcia z innej perspektywy pozwoliły sędziemu na uznanie bramki za prawidłową.

źródło: Canal+ Sport/X

Zdobyta bramka ewidentnie dodała Stali skrzydeł i przejęła inicjatywę na dobre. Śląsk natomiast stracił nieco na pewności siebie. Podopieczni trenera Niedźwiedzia w ostatnich minutach konfrontacji spisywała się naprawdę nieźle i wicemistrzowie Polski mogli czuć się zaniepokojeni. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno temu również mieli w garści dwubramkowe prowadzenie, które roztrwonili. Z pewnością pozwalali oni przyjezdnym z Podkarpacia na zbyt wiele.

Choć ekipa ze stolicy Dolnego Śląska prosiła się o problemy, to udało jej się jednak dowieźć prowadzenie do końca. Tym samym, piłkarze Śląska wreszcie się przełamali i zakończyli tę wstydliwą passę 10 meczów ligowych bez zwycięstwa. Z wyjątkiem ostatnich 20 minut Śląsk był zespołem lepszym i bardziej efektywnym, dzięki czemu zapracował sobie na to zwycięstwo. Nie obyło się bez problemów, bo Stal krwi im nieco napsuła. Jednakże dla wrocławian liczy się fakt, że pierwszy komplet punktów został zdobyty. Dzięki niemu Śląsk nie jest już ostatni w tabeli – dzięki korzystniejszemu bilansowi bramkowemu wyprzedził Puszczę Niepołomice.

Śląsk Wrocław – Stal Mielec 2:1 (Musiolik 16′, 44′ – Wolsztyński 69′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,727FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ