Genk Bang w Poznaniu. Lech przyjął od Belgów piątkę

Obraz nędzy i rozpaczy. Lech Poznań został całkowicie i doszczętnie rozbity na swoim boisku. Przed swoimi kibicami. Rywal – KRC Genk – czuł się jak u siebie i bezkarnie zdobywał kolejne bramki. A przecież mógł mieć ich o wiele więcej, bo Mrozka trzy razy ratował słupek, a Hyeongyu Oh zmarnował rzut karny.

Czy coś zapowiadało taki obrót spraw? Raczej nie. Początek mógł dać nadzieję, że Lech powalczy dzisiaj o dobry wynik. Zaczęło się ofensywnie, z wigorem i polotem. Znów z dobrej strony pokazywał się Luis Palma, ale coś w pewnym momencie siadło. Najpierw Patrik Hrosovsky wpakował gola z ułożonej na 11. metrze piłki. Tutaj Lechici zdołali jeszcze odpowiedzieć – kontratak Mikaela Ishaka wykończył Filip Jagiełło. Jednakże od momentu kontuzji Antonio Milicia wszystko się posypało.

REKLAMA

Żal było na to patrzeć

A może i chwilę wcześniej, bo poznaniacy sami potrafili stworzyć zagrożenie pod własną bramką. Ratował ich słupek – nie ostatni raz zresztą. Moment gry w przewadze wykorzystali Belgowie i w 25. minucie wrócili na prowadzenie. Katem znów Hrosovsky. Następnie gola pod poprzeczkę załadował Bryan Heynen, a przed przerwą wreszcie do siatki trafił Hyenongyu Oh, który wcześniej zdążył zmarnować karnego, dobitką trafił w słupek, a później znów obił obramowanie bramki z niewielkiej odległości. Żeby nie było tak pesymistycznie – Bartosz Mrozek przy strzale z 11. metrów dobrze interweniował, a następnie obronił dobitkę. Choć tak naprawdę, to bardziej wina strzelca za dwie fatalne próby.

Po przerwie wcale nie było lepiej. Na boisko za Alexa Doulasa wszedł Michał Gurgul i zaliczył prawdziwe wejście smoka. Trafił jednak do złej bramki, a przyjezdni prowadzili 5:1. Już w pierwszej połowie zdarzało się, że kibice Lecha gwizdali na swoich własnych piłkarzy. Ci próbowali jeszcze złagodzić rozmiary porażki, ale szło im dość opornie. Rywale zdjęli nogę z gazu, ale za darmo bramek nie zamierzali oddawać. Między słupkami czujny był Tobias Lawal, który powstrzymywał strzały m.in. Joao Moutinho. Nie pomogło także wejście Bryana Fiabemy – to jednak wcale nas nie dziwi. Lech mógł się cieszyć, że Belgowie nie dążyli za wszelką cenę do strzelania kolejnych goli. Tylko że w tej grze nie chodzi o to, żeby nad mistrzem Polski ktoś się litował.

Nie chcę tutaj przywoływać słynnej okładki Super Expressu, w której pisano o wstydzie i jego synonimach. ALE Lech Poznań zagrał katastrofalny mecz przeciwko KRC Genk i nie ma nic na swoją obronę. Przede wszystkim dlatego, że nie ma obrony. Linia defensywna istnieje tylko na papierze. Kolejorz bezradnie patrzył i przyjmował kolejne gole. A tak się nie da grać nigdzie – nawet na własnym podwórku. Co dopiero myśleć o Europie. Lista kontuzji z pewnością nie pomaga, ale przecież Czesław Michniewicz z Kacprem Skibickim na skrzydle potrafił awansować do Ligi Europy.

Lech Poznań – KRC Genk 1:5 (Jagiełło 19′ – Hrosovsky 10′, 25′, Heynen 33′, Oh 40′, sam. Gurgul 48′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    111,980FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ