Lechia ma za sobą ciężki okres. Wyniki Biało-zielonych w ostatnich kolejkach mogą napawać kibiców optymizmem, ale na co tak naprawdę stać Lechię w tym sezonie?
Ostatnie kolejki pokazały nam w jakim miejscu jest naprawdę Lechia. Wyniki pokazują, że na tym, na którym powinna, ale do najlepszych jeszcze brakuje. Jest zdecydowanie lepiej, niż jeszcze półtora miesiąca temu, ale zażegnanie kryzysu to był obowiązek, z którym klub z takimi aspiracjami jak Lechia po prostu musiał sobie poradzić. Owszem, należą się gratulacje Piotrowi Stokowcowi, gdyż świetnie przezwyciężył problemy. Na przekór tym, którzy w niego powątpiewali. W tym i mi – biję się w pierś, bo choć życzyłem mu jak najlepiej, to wydawało mi się, że bez zmiany trenera się nie obejdzie.
Cesarzowi, co cesarskie – Stokowiec poradził sobie z presją
Myliłem się, choć z wielką satysfakcją napomnę, że mylił się i Stokowiec, który chyba wreszcie zrozumiał swoje błędy. Wystarczyło, że trener przestał przeprowadzać bezsensowne zmiany, które częściej szkodziły, niż pomagały. Bronienie wyniku? Okej, da się zrozumieć. Ale robienie defensywnych zmian, gdy trzeba było gonić wynik to była przesada. Do tego wreszcie pozytywny impuls dostała obrona, która wreszcie zaczęła sprawować się na miarę oczekiwań. Duża w tym zasługa Jana Biegańskiego, którego Stokowiec postanowił wprowadzić do wyjściowej jedenastki. Efekt? Od blamażu w Niepołomicach, w 6 ostatnich meczach ligowych, Lechia straciła ledwie 3 gole i zdobyła 13 punktów. Jasne, mogło być jeszcze więcej, a porażka w Szczecinie była zasłużona. Chociaż nie zgodzę się, że Biało-zieloni zostali zdeklasowani. Wynik 0-1 gospodarzom się należał, bo po prostu zaprezentowali więcej jakości, której zabrakło gdańszczanom. Pogoń Szczecin w tym sezonie to niestety… lepsza drużyna. Niewiele lepsza, ale jednak. I zapewne do końca sezonu będzie biła się z Legią o tytuł mistrzowski.
Wracając jednak do Biegańskiego, to od kiedy młodzieżowiec zaczął dostawać szansę, w pełni ją wykorzystuje. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że obecnie jest jednym z wyróżniających się piłkarzy w lidze. I tak, jego powołanie do młodzieżówki uważam za w pełni zasłużone. Zapewne wiele dał też powrót Zwolińskiego, jednak akurat w przypadku „Zwolaka” trzeba się pochylić nad jego… nieskutecznością. Rzecz jasna nie da się trafiać wszystkiego, ale wydaje mi się, że przed kontuzją Zwoliński był bardziej skuteczny. Nie ma co wywierać presji, bowiem powroty po urazach (zwłaszcza w obecnych realiach) bywają trudne, jednak jeśli mielibyśmy „gdybać”, to z Bielsko-Białej powinniśmy wrócić z kompletem punktów.
Ciekawy terminarz, ale czy aby nie aż za bardzo?
Co czeka Lechię po przerwie na reprezentacje? Zespół na szczęście będzie grał o coś, a nie tylko „zbierał doświadczenie” i zwiedzał środek tabeli. Celem są europejskie puchary, jednak o te nie będzie łatwo. Patrząc realnie do ugrania są miejsca 3-4. Ze względu na dystans punktowy, a także obecną formę, Pogoń i Legia wydają się poza zasięgiem. Do tego terminarz Lechistów nie jest zbyt łatwy. Piłkarzy Stokowca czekają jeszcze wyjazdowe pojedynki min. ze Śląskiem i Lechem oraz domowe z Legią i Piastem. Skończyły się mecze z beniaminkami, a zaczynają z medalistami z poprzedniego sezonu (a jednocześnie sąsiadami w ligowej tabeli). Lechię stać na to, by odeprzeć napór i przy okazji doścignąć Raków. Jednocześnie w Gdańsku powinni trzymać kciuki za poczynania częstochowian, którzy w przypadku sięgnięcia po krajowy puchar daliby przepustkę do gry w Europie ekipie z 4. miejsca w tabeli Ekstraklasy.
Wracając do gry gdańszczan, kluczem do sukcesu będzie przede wszystkim gra defensywna. Jeśli uda się nie tracić bramek, zwłaszcza tych po błędach własnych, to będzie można myśleć o medalach. Najważniejsze, by nie zachłysnąć się ostatnimi wynikami i z pokorą podejść do swych obowiązków. Praca, praca i jeszcze raz praca. Przerwę na międzynarodowe gry można wykorzystać na wyeliminowanie mankamentów. Zwłaszcza, że pauza jest dość długa, a tylko kilkoro zawodników dostało powołania do swoich reprezentacji.
Jest o co grać…
Stokowiec i spółka już mieli okazję się przekonać, że samo nic się nie zrobi i na stojąco grać się nie da. Jakby ktoś jeszcze nie wierzył, to aktualnie na własnej skórze doświadcza tego Cracovia… Miejmy nadzieję, że w Trójmieście już żadnych niemiłych wpadek nie będzie. Są szanse na medal, ale trzeba twardo stąpać po ziemi i wystrzegać się niepotrzebnych błędów. Stawka jest wysoka, bo w przyszłym sezonie rusza pierwsza edycja Conference League. Jeśli nie w Lidze Europy, to może będzie szansa zapisać się w historii grając w pierwszej edycji nowych rozgrywek UEFA.
Poprzednią część serii znajdziecie tutaj.