Mecz o honor. Mecz o pokazanie czegoś pozytywnego na młodzieżowych Mistrzostwach Europy do lat 21. Po dwóch nieudanych spotkaniach Polska U21 miała okazję, aby trochę podreperować swój wizerunek i udowodnić, że przecież nie pojechała na EURO przez przypadek. Rówieśnicy z Francji okazali się jednak zbyt mocni w pierwszej połowie, a na jakieś promyczki pozytywnej gry przyszło nam czekać aż do przerwy.
Pewnie Francuzi sami daliby sobie radę z rozłożeniem naszej drużyny na czynniki pierwsze, lecz Polacy postanowili im jeszcze pomóc. Od pierwszego miejsca wyglądali jak dzieci we mgle. Mieli problemy z utrzymaniem piłki w swoim posiadaniu po odbiorze. O celnym zagraniu do partnera z drużyny już nawet nie wspominając. 33% posiadania piłki, dwa strzały, w tym jeden celny i gra, na którą nie chciało się patrzeć.
Trelowski nie pomagał
Celnie opisał sytuację na boisku w Żylinie komentujący ten mecz Mateusz Borek, mówiąc porównując ją do starcia klas 8b z 4c na zajęciach z wf-u. Jak o Portugalii pisaliśmy, że była dwie klasy wyżej, to pomiędzy Polską a Francją była przepaść. Grająca w niebieskich koszulkach drużyna spokojnie operowała piłką i widząc okazję do ataku – przyspieszała. Za każdym razem tworzyło to zagrożenie pod bramką Kacpra Trelowskiego. Bramkarz Rakowa Częstochowa w 18. minucie wypuścił z rąk piłkę po strzale Djaouiego Cisse, a Nathan Zeze wpakował ją do bramki. Fatalny błąd golkipera skutkował więc bramką na 1:0, choć ten wynik długo się nie utrzymał. Dosłownie minutę później z gola cieszył się Cisse. Piękny strzał zawodnika francuskiego Stade Rennes był pokłosiem fatalnego zachowania polskich środkowych pomocników. Tak naprawdę było już po zawodach.
Przed przerwą Cisse wpisał się na listę strzelców drugi raz, a Polaków na boisku po prostu nie było. Nawet jak pod koniec Kacper Kozłowski miał szansę postraszyć Francuzów albo dograć jeszcze lepiej ustawionym kolegom, to postanowił oddać lichy strzał, który nawet nie zmierzał w stronę bramki.
Gdzie taka reprezentacja była wcześniej?
I jak można było krytykować do woli w pierwszej połowie Polaków, tak po przerwie wreszcie coś ruszyło. Szkoda, że dopiero teraz. Zespół Adama Majewskiego zaczął grać odważnie, ofensywnie i z polotem. Dobrze w drugą część spotkania wszedł Kajetan Szmyt, coś w ofensywie zaczął kreować Kacper Kozłowski. Gola ze spalonego strzelił Mariusz Fornalczyk, ale udało się wreszcie w 61. minucie zdobyć przepisową bramkę. Piłkę głową do bramki po rzucie rożnym skierował Ariel Mosór, czym przypieczętował ten dobry fragment. Doszło nawet do tego, że Polacy zaczęli ogrywać rywali podaniami i wykładać sobie piłkę w polu karnym. Szans na złapanie kontaktu było więcej – raz Łukasz Bejger trochę przeszkodził Kozłowskiemu w polu karnym, Fornalczyk z ostrego kąta trafiła w bramkarza, a wcześniej Dominik Marczuk źle sobie przyjął piłkę w dogodnej sytuacji.
Na boisku wciąż jednak biegali Francuzi. Matthis Abline huknął w poprzeczkę, a Mateusz Łęgowski musiał faulować Thierno Barry’ego tuż przed polem karnym. Tym samym środkowy pomocnik naszej reprezentacji uratował drużynę przed utratą gola. Rywale trochę spuścili z tonu po pierwszej połowie, ale wciąż byli groźni. Swojego gola w 82. minucie zdobył Abline, który zaskoczył Trelowskiego strzałem głową przy bliższym słupku. Polakom starczyło sił, żeby przycisnąć Francuzów, na jakieś dwadzieścia minut. W końcówce po golu mogły strzelić jeszcze obie drużyny – Francuzi trafili w słupek, a chwilę później strzał Mateusza Kowalczyka został zablokowany przez rywala.
Pierwsza połowa do zapomnienia, druga na mały plusik. Tak można podsumować mecz Polski z Francją. Rywal najzwyczajniej w świecie był lepszy. Ale i my słabi.